Katalog

Olga Podolska
Różne, Scenariusze

Noc Świętojańska na Kaszubach ? materiały dla nauczycieli

- n +

Noc świętojańska na Kaszubach

Krótka charakterystyka dawnych obyczajów przyda się, być może, wszystkim, którym bliskie są obrzędy ludowe, zwłaszcza Kaszub, a przede wszystkim nauczycielom zajmującym się tematyką regionalną.

Uroczystości sobótkowe na Kaszubach, odbywają się rokrocznie w noc przesilenia letniego, z 23 na 24 czerwca. Najistotniejsze aspekty tego świętowania, już nie funkcjonujące to:
1) ścinanie kani
2) zabawy i wróżby przy ognisku
3) wierzenia dotyczące czarownic

Do tych obrzędów odwoływali się w swej twórczości pisarze i poeci trwale związani z kaszubszczyzną. Takie utwory jak, "O panu Czorlinscim, co do Pucka po sece jachoł" H. Derdowskiego lub "Życie i przygody Remusa" A. Majkowskiego, świadczą o zainteresowaniu tematyką magiczną i wierzeniową.

Noc świętojańska bowiem, to nade wszystko walka dobra ze złem, światła z ciemnością, nieba z piekłem. Stanowi świadectwo walki człowieka o subiektywne czasem, różnie pojmowane, ale zawsze upragnione wartości.

Ścinanie kani

Kania została wybrana na ptaka ofiarnego, który w wieczór świętojański przyjmował na siebie wszystkie grzechy, jakich dopuszczali się mieszkańcy Kaszub w ciągu całego roku. To ptak mało znany, występuje na terenie całej Polski, jednak najliczniej na Pomorzu, na Mazurach i w Polsce południowej.

Jest ptakiem z rodziny sokołów. Głos jego przypomina nieco głos myszołowa, a dźwięk przez niego wydawany zbliżony jest do brzmienia "hii-je". Chwyta myszy, żaby, niedołężne ptaki, jada również padlinę. Kania jest uważana za szkodnika, nie rzuca się na dojrzałe kury, ale bywa groźna dal młodego drobiu.

Wierzenia ludowe z terenu Kaszub dotyczące kani były bardzo bogate, ale raczej przepojone negatywnym osądem ptaka. Kojarzył się z wrogą działalnością w stosunku do człowieka. Kania byłą też uosobieniem istot z innego, magicznego świata, a sam ptak rzadko występował pod swą zwierzęcą postacią.

W kaszubskich legendach, mitach i porzekadłach nazwa ptaka występuje najczęściej w zestawieniu z wyrazami: pragnienie, deszcz, posucha, np. "pragnie jak kania dżdżu", "wzdycha jak kania za deszczem". Prawdopodobnie owe porzekadła i sądy są efektem dźwięku, jaki ptak wydaje w locie, rozumianego przez Kaszubów jako "pjic! pijc!". Kiedy usłyszy się głos kani, mówi się że ptak woła o deszcz. Najbardziej moralnie szkodliwym czynem kani było prowokowanie (za pomocą głosu) dziewcząt do nie moralnego prowadzenia się.

Przebieg obrzędu

Ścinanie kani praktykowano głównie na terenie północnych Kaszub, szczególnie w powiecie wejherowskim. Wstępem do uroczystego obrzędu był wybór aktorów, mających do spełnienia wieczór świętojański ważne funkcje, będące zaszczytem dla zwykłych na co dzień pasterzy.

Na trzy tygodnie przed świętym Janem wszyscy chłopcy pasący bydło, stawiali na jednej linii swoje czapki. Pierwszą z prawej kładł sołtys, drugą i trzecią przysięgli, czwarta należała do kata, piąta do leśniczego, przedostatnia do rakarza, ostatnia zaś- do pacharza, niedouczonego szewca. Odmierzywszy 300 kroków od linii czapek, stawali rzędem, czekając na znak zeszłorocznego sołtysa. Ten głośnym "dalej!" wyznaczał chwilę startu i wszyscy czym prędzej pędzili do czapek. Najczęściej wygrywał zeszłoroczny pacharz, będący w uprzywilejowanej przed wyścigiem sytuacji.

Następnie wybierano dla urzędników "żony" spośród najurodziwszych dziewcząt. Przygotowano więc odpowiednią liczbę okrągłych drewienek, zwanych kawlami, z których każde było w określony sposób oznaczone, odpowiednio do kandydatki. Kawle wkładano do obszernego kapelusza i każdy pasterz wyciągał jeden, darowujący mu partnerkę. Wybranka zobowiązana była do jak najpiękniejszego przystrojenia świątecznego kapelusza swojego "męża" na czas obrzędu we wstążki i kwiaty. Zwyczaj ten prowadził do zaciętej rywalizacji między dziewczętami.

Ten sposób wybierania urzędników i ich żon nie był powszechny. Uproszczoną wersję stanowiło ciągnięcie losów przez pasterzy. Dopuszczano zamianę ról w razie gdyby pasterz nie nadawał się do roli, którą miał pełnić, np. nie był dobrym mówcą.

Do najczęściej występujących urzędników należeli sołtys, kat, przysiężny, sędzia i leśniczy, każdy ze swoim parobkiem, a także rakarz oraz "Ignaszek". Czasami pojawiał się woźny sądowy, jego rola ograniczała się do utrzymania porządku wśród publiczności. Epizodycznie pojawiali się także ksiądz, organista i kopacz. Frapująco przedstawiały się stroje głównych uczestników obrzędu. Przybrani oni byli białymi szarfami, jednak wyróżniał się strój sołtysa, który powinien prezentować się najgodniej. Kat miewał z reguły strój czerwony, czasami czarny lub biały. Sporadycznie kat bywał odziany w księżowską sutanną, a w Brusach obowiązywało go założenie białego kitla. Sędzia, postać nie zawsze występująca w widowisku, bywał odziany w białą szatę, a z ramion spływał na piersi łańcuch ze złotego papieru. Analogie z prawdziwymi strojami, właściwymi wszystkim wymienionym urzędom, jawią się jako oczywiste i świadczą o przywiązaniu dużej wagi do całości obrzędu. Ważnym składnikiem uroczystości był triumfalny pochód z pochwyconym ptakiem, maszerujący gwarnie i wesoło na miejsce osądu. Niegdyś ścinano autentyczną kanię, jednakże z uwagi na późniejszy zanik obrzędowej funkcji widowiska weszły w użycie formy zastępcze. Kanię imitowały więc kury, wrony, kawki, a także gliniane figurki przystrojone piórami i wypełnione czerwonym barwnikiem imitującym krew.

Po przystrojeniu kanię przynoszono do wsi na godzinę przed rozpoczęciem uroczystości. Ptaka chowano w miejscach, do których nie wchodzi się przez drzwi, np. w domu lub w stodole. Ukrytego ptaka zaczynali tropić heroldowie, którymi byli chłopcy lub gospodarze, tradycyjnie na koniach, a ich strój miał wzbudzać powszechny podziw. Przystawali oni we wszystkich zagrodach, a główny herold rozwijał ogromny pergamin i wymieniał wszystkie grzechy kani. Jej pojawienie się we wsi było przyczyną dziwnych zjawisk, np. ptak związywał świnią ogony, lub wsadzał żywe kury do garnków. Herold zachęcał zebranych do szukania szkodnika, a znalazcy obiecywał sowitą nagrodę. Po odnalezieniu kani udawano się na miejsce sądu. Szczęśliwy znalazca zostawał przez sędziego pasowany na leśniczego, otrzymywał kapelusz z piórem i strzelbę aby dobrze pilnował ptaka.

Pochód należał do integralnych składników obrzędu, stanowił manifestację zwycięstwa nad kanią. Ścieżki na dziedzińcu, którym kroczył pochód z ptakiem, wysypywano białym piaskiem. Uczestników obowiązywało uroczyste skupienie. Pierwszy szedł sędzia z przysięgłymi, za nimi leśniczy, niosący kanię zakutą w łańcuchy, na którą koniecznie musiał gniewnie spoglądać. Następnie szli: woźny sądowy, rakarz, pacharz i inni, pomniejsi rangą urzędnicy.

Odrębne zwyczaje związane z pochodem panowały wśród rybaków i Kaszubów morskich. Jeszcze przed rozpoczęciem pochodu obnosili kanie w wiklinowym koszyku po wszystkich domostwach, a odwiedzinom takim towarzyszyła głośna i wesoła muzyka. Leśniczy zapowiadał ścięcie ptaka, parobek pokazywał koszyk z kanią gospodyniom, które w nagrodę za pochwycenie złośliwego ptaka wręczały parobkowi datek, zabierany później przez sołtysa.

W nowszych wystawieniach widowiska kania najczęściej nie brała udziału w pochodzie, gdyż była uprzednio przywiązana do słupa. Pochód otwierał kat, jadący na koniu. Uczestnicy obrzędu szli za katem przez całą wioskę tańcząc poloneza. Osobliwą dekorację stanowił umieszczony w pochodzie wóz, na którym mocowano łódź, przystrojoną kwiatami i wstążkami. W łodzi siedziały ubrane na biało małe dziewczynki, a po środku nich siedział stary rybak. Byli oni nakryci siecią i mieli symbolizować ryby. Miejsce, do którego dochodził pochód, było zawsze stałe. Na ogół kierowano się na pusty plac na końcu wsi. Na środku stał słup, do którego przywiązywano kanię. Cała sceneria sprawiać miała podniosłe i groźne wrażenie, ponieważ oczyszczenie wsi z grzechów powinno przebiegać poważnie i uroczyście. Niekiedy tragarze, idąc rzędami, donosili na miejsce nosze, okryte czarną, śmiertelną płachtą, na którą kładziono martwego ptaka. Służący sołtysa lub kat obchodził słup coraz większymi kręgami, szablą odpędzając widzów na odpowiednią odległość. Do końca uroczystości o porządek dbał woźny sądowy. Dziewczęta podchodziły do urny, ciągnęły losy i wchodziły na mównicę. Tam podawały swoje losy sołtysowi, ten zaś czytał z nich numery i napisy o zabawnej treści, np: "Będziesz panią sołtysową, każdy uczci cię swą mową, będą cię ludzie witali, moją żoną nazywali".

Po wyborze mężów dziewczęta tworzyły krąg i śpiewały, tańcząc wokół słupa z kanią. Następnie mówił sołtys:

"A wy ludzie ze wsi,
Po co wy się zeszli?
Wy nic nie wiecie,
Wy nic nie powiecie,
Ja wiem! Ja powiem!
Jam syn kaczmarski,
Kawaler dziarski,
Mam trunki dwojakiego rodu,
Jedne dla zdrowia, drugie dla ochłody,
Kto te trunki zażywa,
Ten bogactwa miewa.

Wypowiedź ta, choć niespójna z całością obrzędu, wygłaszana była po polsku, chociaż pozostałe formuły opierały się o dialekt kaszubski.

Teraz kat zwracał się do kani szyderczym tonem:
"Nieszczęśliwa kanio, jakżeś ty wołała,
kiedyś w lesie na drzewie siedziała
gdy do domu kanię gnali, i ciebie złapali?
Pić! Pić! Damy ci pić!
Psim gnatem, kobylim donatem!
Orczykiem wygrzebajcie,
Tego się wszyscy źli ludzie spodziewajcie!

Był to kulminacyjny moment obrzędu. Nadchodziła pora sądu nad kanią. Oskarżyciel zaczynał wymieniać przewinienia, których kania dopuściła się, szkodząc mieszkańcom wsi. Przez nieczystego ptaka zboże rosło wolno i mizernie, świnie nie rodziły wielu prosiąt, a konie z wysiłkiem ciągnęły pług. Kania często uosabiała grzechy konkretnych osób. Następnie sołtys ogłaszał kanię winną wszystkich grzechów i skazywał na śmierć przez ścięcie. Wyrok przyjmowano wrzawą i aplauzem. Kat podchodził do sołtysa i mówił głośno: "Zwolę! Zwolę! Od pana sołtysa do trzeciego razu ciąć!"

Sołtys odpowiadał: "Zwolę! Zwolę! Jeżeli nie zetniesz, to twoja szyja ścięta będzie". kat zataczał trzy koła na koniu lub pieszo, osaczając umieszczoną na słupie kanię. Z reguły aż trzykrotnie próbował swoich umiejętności, ścinając głowę ptaka dopiero za trzecim razem. Czasami do ścięcia ptaka używano kosy, zardzewiałego lemiesza lub nawet topora.

Największym ewenementem było topienie kani, praktykowane w Gowidlinie. Był to jednak jednostkowy przypadek.

Kanię wraz z odciętą głową owijano w białą chustę, kładziono na nosze i tragarze zanosili zwłoki ptaka do wykopanego uprzednio grobu. Formował się kondukt żałobny, śpiewający pieśni religijne. Na jego czele szedł ksiądz lub pastor, za nim noszono nosze, pochód zamykał kat. Śpiewano pieśń do św. Jana:
"Witaj Janie z Bolesława
Masz się stawić przed Wacława,
Bo król tak rozkazuje
Iż ciebie potrzebuje"

Po dotarciu uczestników obrzędu do grobu rakarz zakopywał kanię, a sołtys wygłaszał podziękowanie za liczne przybycie.

Po zakończeniu widowiska uczestnicy udawali się do karczmy lub do domu głównego gospodarza, gdzie zaczynała się huczna zabawa przy puckim piwie, gdańskiej wódce, wejherowskich kołaczach i skocznej muzyce.

Ścinanie kani było obrzędem nie spotykanym, poza terenem Kaszub, w innych rejonach Polski.

Zabawy i wróżby przy ognisku

W Wigilię św. Jana już od wczesnego zmroku zapalały się tysiące ogni, przy których zbierały się gromady ludzi, aby przeżyć swoiste katharsis, odmawiane co roku. Rola człowieka nie ograniczała się jedynie do oddawania czci żywiołowi ognia, ale polegała na aktywnym włączeniu w cykl kosmiczny- człowiek stawał się jego cząstką. Ognie świętojańskie palono najczęściej na wzgórzach w pobliżu wsi, najchętniej zaś na szczytach najwyższych w okolicy gór, aby płomień był daleka widoczny. Góry takie zwano świętymi, otaczano je szacunkiem. Niekiedy ognie palono poza górami i wzgórzami, często nad wodami. Puszczano wtedy palącą się beczkę na wodę, strojono kolorowo i oświetlano łodzie, którymi przemierzano wodę. Na uroczystości gromadziła się cała wieś. Przy ogniskach świętojańskich dokonywał się zbiorowy sąd całej wsi nad wszystkimi jej mieszkańcami i zbiorowe przebaczenie. Sędzią był ogień, on też był czynnikiem oczyszczającym. Wszyscy publicznie wyznawali swoje winy, pokrzywdzeni wybaczali winowajcom. Tych, którzy nie chcieli stanąć przed sądem, wyklinano ze zbiorowości jako nieczystych. Obrzędy sobótkowe zwykle prowadził najmądrzejszy starzec, a w rejonach nad morskich sądowy i doświadczony maszop, który zapalał i spychał ogień na wodę. Wieczorem, w glinianych naczyniach, przy śpiewie i muzyce, uniesiono ogień do podpalenia stosu. Budowano go w miejscu wyznaczonym przez najstarszego mieszkańca wsi, a zakończenie budowy oznajmiały bazuny. Starzec zapalał głownią z zeszłorocznego ogniska wieniec włożony na środku stosu, czasem stosy były aż trzy i to zbudowane z krzewu jałowca. Rozpoczynała się pieśń ku czci bohatera sobótkowego:

" Święty wiol, po^lący wiol
Wsztci wiue ledzczi zczidł!
Grom zapalo, wiater zwo^lo^,
Woda topi, suszo tro^pi!
Święty widze, widze nocny,
Poko^ż werok mocny."

Zaczynały się tańce sobótkowe wokół płomieni. Sposoby palenia ogni świętojańskich nie miały na Kaszubach jednolitej formy. Często palono ogniska, dookoła których bawiono się, ale i wiązano z nimi funkcje magiczne.

Na miejsce rozpalenia ognisk szła przed uroczystością młodzież i obwieszczała sobótkę głośną muzyką oraz uderzaniem w bęben. Ogień zapalano wśród śpiewu i wesołych okrzyków, potem przezeń skakano. W zabawie uczestniczono do świtu.

Zwyczajem charakterystycznym dla terenu Kaszub było palenie w święto sobótkowe beczek na wysokich drągach. Był to wyraz radości, dostatku, zgody, siły i męstwa.

W niektórych miejscowościach nadmorskich palono tylko beczki, nie dbając o zwykłe ogniska. Według starego podania, praojcowie rybaków morskich zapalali ogniska złożone z beczek na okręgach, by zwabić w ten sposób okręty płynące z zamorskimi towarami. Nawigatowy sądząc, że światła owe są błyskami latarni, wprowadzili swe okręty na mielizny. Na zakończenie sezonu łososiowego u rybaków nadmorskich, ogniska, w których centrum płonęły beczki, palono maszoperiami, każda osobno. Beczki zapalali chłopcy, mający w danym roku iść do wojska. Do tradycyjnego "nadzienia" beczki, dodawano naftę. Im dłużej paliła się beczka danej maszoperii, tym większa panowała w niej radość, bo większy był jej prestiż. Do płonącej beczki strzelano, by wystraszyć z niej wiedźmę, a iskry błyskające z gorącej beczki były odlatującymi w niebyt, spalonymi wiedźmami.

Sobótka to nie tylko ogień, ale też pieśni. Znamy z literatury pieśni dwunastu panien Jana Kochanowskiego, poetyckie wizje Szymona Zimorowica, Daniela Naborowskiego czy Seweryna Goszczyńskiego. Pisał o tej nocy Wincenty Pol w "Obrazkach z życia i natury", a o tej pogańskiej wersji J.I. Kraszewskiego w "Starej baśni".

Również na Kaszubach muzyka była nieodłącznym elementem tego święta. Najaktywniejszymi uczestnikami Sobótki byli młodzi, którzy pierwsi wyruszali z muzyką i tańcami. Tańczyli wokół ognia, skakali przezeń i śpiewali pieśni o różnej tematyce.

Rzadko śpiewano pieśni religijne. Tylko na Helu przestrzegano zwyczaju śpiewania pieśni ku czci św. Jana Nepomucena, gdyż nie znano utworu ku czci św. Jan Chrzciciela, patrona wigilii.

Na całych Kaszubach chłopcy trzaskali batami dal odgonienia czarownic. Grano też na Czarownice w Karwi puszczano wianki na wodę i wypływano łodziami, z muzyką i lampionami. Jeśli morze było wzburzone, przenoszono się do karczmy lub innej sali, gdzie zabawa trwała do rana.

Każdy Jan musiał w dniu imienin patrona postawić swojej maszoperii litr wina. Zdarzało się także, że chłopiec kupował butelkę wina swojej dziewczynie, która na taki znak oddania i pamięci stroiła ukochanego w kolorowe wstążki.

Popularne wśród Kaszubów były wyścigi na okręgach, zwanych majami. Kopano doły, wbijano okręgi, które smarowano mydłem, by utrudnić wspinaczkę.

Na szczycie umieszczano pęte kiełbas i sery. O zmroku, wśród wystrzałów na wiwat z pistoletów i fuzji, szturmowano omydlone drągi. Zwycięzca oprócz zdobyczy i dumy ze swej zręczności, miał powodzenie płci pięknej.

Obrzędy wróżebne to wianki i zioła. Córki rybaków nadmorskich rzucały uplecione przez siebie wianki na wodę i z nich dryfu wróżyły o przyszłym zamążpójściu. Dziewczęta układały też dziewięć rodzajów kwiatów pod poduszką. Jeżeli dziewczyna wyśniła, że zbiera te kwiaty z młodzieńcem, był on przeznaczony na jej męża.

CZAROWNICE- KOBIETY NA USŁUGACH ZŁA, NIEBEZPIECZNE I TAJEMNICZE

Czarownice zawsze, od zarania dziejów postrzegane były jako stwory ma usługach zła. Starano się od nich trzymać z daleka. Noc świętojańska była nie tylko nocą, podczas której światło przeważało nad ciemnością, była to również noc uaktywnianie się wszelkich sił zła. Ważnym ułatwieniem w zapobieganiu czarom była możliwość wczesnego rozpoznawania czarownic. Poznawano je po złych zaczerwienionych oczach, gdyż godzinami mogły wpatrywać się w oślepiający blask słońca. Lubiły też grać na diabelskich skrzypcach. Jedną z najsłynniejszych czarownic na Kaszubach była Krystyna Ceynowina. Nigdy nie chodziła do kościoła, wrony siadały na kominie jej domu, zawsze wiedziała o wszystkim, co o niej mówiono. Miała ponadto czarne błyszczące oczy i kota- nieodłączny atrybut czarownicy. Koronnym argumentem, przesądzającym o winie Ceynowiny, była "próba miotły", podczas której wszystkie kobiety miały przejść przez próg wyłożony miotłą.

Wszystkie przeszły, jedyna Ceynowina chciała uciec. Również próba wody okazała się dla niej zgubna. "Wiedźma" wrzucona na fale Bałtyku, wypłynęła na powierzchnię. A woda odrzucała nieczyste ciała...
Kiedy jakaś wiedźma zaszkodziła, chodzono do owczarza, młynarza lub kowala, mających poniekąd zawodowo kontakt z czarami. Posiadali oni tajemne środki, unicestwiające czary.

Czarownicą mogła zostać zarówno uboga chłopka, zamożna gospodyni, dziedziczka, a nawet żona pastora.

Rozpoznawaniu czarownic sprzyjał stan duchowny- księża z uwagi na świętość powołania mieli znaczne możliwości rozpoznawania służek diabła.

Często odbywało się to w trakcie nabożeństw. Ksiądz prowadzący procesję poznawał wiedźmy po noszących przez nie okrągłych kapeluszach, pomagała w tym monstrancja.

W czasie uroczystości wielkanocnych znakiem rozpoznawczym były skopce noszone przez wiedźmy na głowach, ale włożone w nie cudowne ziele czyniło zmyślne kobiety niewidocznymi dla wiernych. Zapowiedzią przybycia czarownic do wsi były czynności pasterzy. Dziewczyna, która pierwsza zapędzała w wigilię św. Jana gęsi do zagrody, otwierała bramy wsi wiedźmom. Aby zidentyfikować czarownice, należało na rozstajnych drogach, gdzie w noc świętojańską aż gęsto było od służek złych mocy, położyć trzy bramy związane nicią konopną, kolcami do góry. Lecące wiedźmy musiały się przesuwać po kolcach. Kto je chciał ujrzeć, usadawiał się pod bramami i czekał aż do zapalenia sobótek o północy, kiedy mógł bezpiecznie wyjść z ukrycia. Obserwacje czynione być musiały w milczeniu.

Po całodziennych, niekiedy skutecznych próbach szkodzenia człowiekowi, czarownice udawały się na własne święto, które było odwrotnością świętowania ludzi.

Sabat- to święto tak głęboko zakorzenione w ludzkiej świadomości, że stało się, obok czarnej magii, synonimem świata czarownic.

Było to święto hermetyczne, na które zwykłe kobiety (tj. nie myślące o sztukach czarnej magii), nie miały wstępu. Miejscem przeznaczonym na sabat było zawsze wzniesienie, wzgórze, najwyższa góra w okolicy pozbawiona roślinności. Nie wiadomo, ile było na Kaszubach Łysych Gór.

Jedną z najbardziej znanych gór, była Łysa pod Gostomiem, gdzie wiedźmy na kijach od mioteł i ożogach udawały się na huczne świętowanie.

Opracowanie: Olga Podolska

Wyświetleń: 4798


Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione.