Katalog ADAM BOWTRUCZUK, 2015-09-04 Warszawa Pedagogika, Artykuły PRAWIE SKUTECZNY PRAKTYCZNY PORADNIK DLA WYCHOWAWCÓW I NAUCZYCIELI - Dlaczego albo My, albo Oni?ADAM BOWTRUCZUK PRAWIE SKUTECZNY PRAKTYCZNY PORADNIK DLA WYCHOWAWCÓW I NAUCZYCIELI PLACÓWEK SOCJOTERAPEUTYCZNYCH, RESOCJALIZACYJNYCH I OPIEKUŃCZO – WYCHOWAWCZYCH CZYLI DLACZEGO ALBO MY, ALBO ONI? WARSZAWA 2015 "Wychowanie to radość i partyzantka zarazem" Ed Asner SPIS TREŚCI 1. Wprowadzenie …………………………………………………...4 2. Wstęp …………………………………………………………….8 ROZDZIAŁ I: Dla początkujących i nie tylko………………………..9 ROZDZIAŁ II: Dobry wujek i dobra ciocia ………………………...18 ROZDZIAŁ III: Niby nie widzę, niby nie słyszę …………………...22 ROZDZIAŁ IV: Dzieci ale tylko w świetle prawa …………………28 ROZDZIAŁ V: Trudna młodzież, czy trudni dorośli? ……………..32 ROZDZIAŁ VI: Demoralizacja zgodna z prawem czyli wrogowie wychowania …………………………………………………………37 ROZDZIAŁ VII: Status: Funkcjonariusz Publiczny………………...43 3. Podsumowanie………………………………………………….45 WPROWADZENIE „ ... – Dlaczego, albo My albo Oni?” Tytuł wbrew pozorom, i pewnie też wbrew pierwszym nasuwającym się skojarzeniom nie zawiera w sobie żadnych złowrogich ani agresywnych treści. Nie dzieli na tych lepszych, czyli wychowawców i tych gorszych, czyli wychowanków. Nie ukazuje pracy wychowawców jako ciągłej rywalizacji, wojny czy jakiejkolwiek potyczki, z której cało i zwycięsko może wyjść tylko jedna ze stron. Nie przedstawia wychowawców i wychowanków stojących na podium wygranych i przegranych. To nie jest poradnik instruujący przyszłych lub obecnych wychowawców co mają robić a czego nie, żeby za wszelką cenę wygrać z wychowankiem. Nie nawołuję do chwycenia za broń i stania ramię w ramię przeciwko armii zbuntowanych wychowanków, gdzie głównym celem jest pokonanie wroga. Wręcz przeciwnie, ku zaskoczeniu pewnie nie jednej osoby, tytuł miał na celu określenie specyficznych relacji jakie zachodzą między wychowawcami i wychowankami w placówkach takich jak MOS, MOW, Dom Dziecka, Zakład Poprawczy itp. O specyfice wspomnianych relacji będzie wiedział tylko ten, który miał okazję pracować na co dzień z tą tzw. „trudną młodzieżą”. Ten, który na ośmiogodzinnym dyżurze stale był w ich towarzystwie. Odrabiał z nimi lekcje na tzw. odrabiankach, grał w piłkę na boisku (częstokroć będąc w tej samej drużynie), ćwiczył w siłowni (np. stojąc za ławką i pomagając w „oszukanych powtórzeniach”) i w końcu ten, który najzwyczajniej w świecie z nimi rozmawiał o wszystkim i o niczym, śmiał się i żartował, doradzał lub odradzał, przekonywał, czy też zachęcał lub ostrzegał. Natomiast ci, którzy do tej pory nigdy nie mieli do czynienia z tego typu młodzieżą bądź mieli do czynienia tylko „na papierze”, w ujęciu teoretycznym, książkowym itp. mogą tutaj znaleźć dla siebie kilka ciekawych praktycznych i przydatnych informacji. Myślę, że przy okazji skutecznie wyjaśnią i jednocześnie rozwieją wszelkie ewentualne wątpliwości o moich szczerych intencjach i serdecznych zamiarach związanych z tą młodzieżą i z poświęconą im między innymi, tą książką. Otóż, tytuł „… Dlaczego, albo my albo oni?” miał na celu tylko i wyłącznie ukazanie pewnych zależności w sposobie działania wychowawców, ale też i wychowanków. „Albo my…” – czyli wtedy, gdy wykonujemy swoją pracę zgodnie z założeniami zawartymi w procesach i terapiach socjoterapeutycznych lub resocjalizacyjnych przewidzianych w tego rodzaju placówkach. Nie udajemy, że nie widzimy. Nie udajemy, że nie słyszymy. Nie puszczamy mimo oczu i uszu tego co widzimy i tego co słyszymy. Reagujemy na objawy zachowań niepożądanych lub/i nieakceptowanych społecznie. Interweniujemy w każdej sytuacji, w której dochodzi do łamania przez wychowanków ustalonych regulaminów wewnętrznych placówki i obowiązujących w niej zasad postępowania i zachowania. Zwracamy uwagę i podejmujemy odpowiednie kroki w momencie stwierdzenia przez nas pojawienia się elementów tzw. drugiego życia. Jeżeli tego robić nie będziemy, to właśnie wtedy do głosu dochodzą wychowankowie, czyli „…albo oni”. A w takim układzie, najprościej mówiąc, to właśnie wychowankowie zauważają przyzwolenie ze strony wychowawców w postaci między innymi braku reakcji. Jest to dla nich jednoznaczny sygnał, że „można”, więc po prostu z tego korzystają. Można, czyli robimy i mówimy co chcemy, zachowujemy się też jak chcemy, traktujemy pracowników jak chcemy. Dlaczego? Ponieważ wychowawca nie reaguje i w związku z tym, żadnych konsekwencji nawet się nie spodziewają. Starałem się ukazać przede wszystkim skutki prezentowania pewnych postaw zarówno w wykonaniu pracowników, jak i wychowanków. Przedstawia to, co dzieje się i ma miejsce w sytuacji przejmowania, nazwijmy to inicjatywy wychowawczej przez jedną ze stron. Jak łatwo można się domyślić inicjatywa przejęta przez wychowanków, do wychowawczych z całą pewnością nie należy. W związku z tym, że niestety takie sytuacje w ośrodkach mają miejsce, to z tą właśnie myślą postanowiłem napisać tenże poradnik. Ma być ułatwieniem dla wychowawców i nauczycieli w zobrazowaniu sobie skutków braku konsekwencji z nie przestrzeganiem jasnych i uczciwych zasad na czele. Dlaczego „Prawie Skuteczny…”? Ponieważ wszystkie recepty, przepisy i porady mają się nijak bez najważniejszego czynnika, jakim jest czynnik ludzki. A dokładniej rzecz ujmując jego chęci, starania i motywacja ale też predyspozycje i cechy osobowości, a może po prostu „POZIOM WSPÓŁCZYNNIKA CHCENIA”. WSTĘP Pomysł na napisanie poniższego poradnika zrodził się przede wszystkim na podstawie moich osobistych obserwacji i doświadczeń nabytych w trakcie pracy jako wychowawca na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Dorzuciłem do tego trochę różnego rodzaju uwag i refleksji moich kolegów i koleżanek po fachu, z którymi miałem okazję współpracować. Myślę, że powyższy fakt sprawił, iż przedstawione przeze mnie studium nabrało obiektywnego i szerszego spojrzenia na problem, jak również wzbogaciło o dodatkowe opinie, czyniąc je rzetelnym i wartościowym a co najważniejsze, kompetentnym źródłem informacji dla przyszłych i obecnych wychowawców. Akurat tak się złożyło, że miałem okazję pracować w różnych ośrodkach dla tzw. "trudnej młodzieży” i co się z tym wiąże, z różnymi ludźmi, o zróżnicowanych poglądach wychowawczych, zróżnicowanym podejściu do wychowanka jak i samego wychowywania. Oczywiście jak wszyscy doskonale wiemy, nie ważne są zastosowane metody tylko osiągnięte efekty wychowawcze. ROZDZIAŁ I „Dla początkujących i nie tylko” Pierwszy rozdział poświęciłem osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z próbą tzw. wychowania młodych, gniewnych i niepokornych ale myślę, że osoby z doświadczeniem zawodowym też powinny coś ciekawego tutaj dla siebie znaleźć. To krótkie streszczenie tego, z czym możemy się spotkać po rozpoczęciu pracy w tego typu ośrodkach. Ukazanie przyjemnych ale też tych, niekiedy (niestety) nieprzyjemnych aspektów pracy w charakterze wychowawcy lub nauczyciela placówki wychowawczej bądź opiekuńczo - wychowawczej. Uczciwe przedstawienie rzeczywistości ośrodkowych. Bez koloryzowania i wymyślania. Bez przedstawiania mitów i legend zasłyszanych gdzieś, kiedyś, od kogoś, kto znał, tego co to słyszał, od tego co to rzekomo widział oczami znajomego swojego kolegi itd. To coś bardziej w stylu reportażu korespondenta „wojennego”, który był, widział, słyszał na własne oczy i uszy. A zawdzięcza to, tylko i wyłącznie dwudziestu sześciu godzinom tygodniowo, spędzonym w towarzystwie tej właśnie młodzieży. Młodzieży, nad którą jedni roztkliwiają się, uważając ją za tak bardzo biedną i pokrzywdzoną przez życie, w sytuacji gdy drudzy wręcz przeciwnie, wieszają na tej młodzieży psy. Gdzie leży prawda? Pewnie, jak zwykle gdzieś po środku. Grunt, to zachować trzeźwe spojrzenie i obiektywne podejście. Tematu o tym, że zawsze i wszędzie znajdzie się ten w porządku wychowanek czy uczeń, i ten nie lub mniej w porządku, nie ma co dalej rozwijać. Sprawa oczywista. Ale do rzeczy. Moim zamiarem nie jest zachęcanie ani też zniechęcanie nikogo do wykonywania takiej pracy. I dlatego, najuczciwiej będzie po prostu przedstawić ten świat z punktu widzenia wychowawcy. Dzięki temu osoba, która będzie rozważała podjęcie pracy w takiej strukturze, po przeczytaniu tego poradnika będzie miała wszystko czarno na białym, wyłożone jak na talerzu. Przede wszystkim dowie się, z czym wiąże się próba tzw. wyprostowania skrzywionych, w mniejszym lub większym stopniu kręgosłupów moralnych młodych ludzi, zagrożonych niedostosowaniem społecznym lub/i demoralizacją. Przejawiających rożnego rodzaju zaburzenia zachowania i emocji, nieradzących sobie z własną agresją, kontrolą złości i z samymi sobą na czele. Jedno jest pewne, z efektami bywa różnie, czyli kiepsko. Przy okazji osoby, które nie mają pojęcia o charakterze wykonywanej pracy przez wychowawców i nauczycieli w placówkach socjoterapeutycznych i opiekuńczo – wychowawczych, a które tak garną się do wydawania opinii na ich i jej temat, będą miały możliwość zweryfikowania swoich przypuszczeń i przekonania się, jak bardzo się myliły albo potwierdzą swoje przypuszczenia, jeżeli w sposób logiczny to wcześniej rozważały. Wbrew temu, co właśnie mówią ci inni uważam, że jest to dość ciężki kawałek chleba. Oczywiście jednym bardziej a innym mniej. Wszystko zależy przede wszystkim od wypracowania sobie własnej pozycji na czele grupy. Niech nikomu się nie wydaje, że wystarczy przyjść na ośmiogodzinny dyżur, rozłożyć się wygodnie w pokoju wychowawców z kawą lub herbatą, a może i pączkiem, włączyć wychowankom film na dvd, później jeszcze jeden i tak aby do kolacji, bo później to już tylko dyżury porządkowe, toaleta wieczorna, i cisza nocna a chwilę później zegarek wskazuje godzinę dwudziestą drugą i czas do domu. Oczywiście są takie momenty, w których wychowankowie spędzają wolny czas na oglądaniu telewizji lub odtwarzanego filmu. Wcale nie twierdzę, że to takie „złe”. Uważam, że taka chwila wytchnienia dla wychowanków ale też i dla wychowawców należy się i może przynieść więcej korzyści niż strat. Oczywiście patrząc na to przez pryzmat wychowawczy. Taka sytuacja zaczyna być niepokojąca, gdy powyższa forma dyżuru wychowawczego staje się normą wychowawczą. Po kilku takich intensywnych dniach, sami wychowankowie będą mieli już dość oglądania czegokolwiek i sami o tym dadzą znać dyżurującemu wychowawcy. Forma, w jakiej zostanie przekazane ich niezadowolenie może być bardzo różna. Wszyscy pewnie domyślamy się jaka. Jeżeli nie, to tylko wspomnę, że zasady na to nie ma. Wszystko zależy od rodzaju wychowanka i wychowawcy pełniącego dyżur. Może to przyjąć praktycznie wszelkie skrajne formy, począwszy od tych pozytywnych, a skończywszy na tych negatywnych. Dlaczego jest to ciężki kawałek chleba? Na przykład dlatego, że moim zdaniem pracę z grupą należy rozpocząć od wypracowania własnego autorytetu. Albo jak kto woli, okazywanego ze strony wychowanków szacunku, respektu, posłuchu, dystansu i przestrzeganiu pewnych żelaznych granic, dzielących wychowanka od wychowawcy. Chcąc osiągnąć taką pozycję, musimy tylko (albo aż) się ruszyć. Do tego nie dochodzi się siedząc w „wygodnym fotelu z gazetą” w pokoju wychowawców albo na korytarzu z telefonem w ręku. Trzeba być praktycznie stale obecnym wśród wychowanków, obok ich, przed lub za nimi, a już na pewno mieć ich na oku. To może ale nie musi wystarczyć. I na pewno nie na samym początku pracy z nową grupą wychowawczą. Zaczynamy od tego, że cały czas słyszymy i widzimy co mówią, jak mówią, jakich słów używają i przede wszystkim wiemy gdzie i co robią. Będąc widocznym mamy możliwość reagowania i zwracania na to swoją uwagę. Oczywiście nie tylko ciągła krytyka ich działania i funkcjonowania ale przede wszystkim wzmocnienia pozytywne wszelkiego rodzaju zachowań i aktywności akceptowanych społecznie, które mieliśmy okazję właśnie dzięki naszej obecności zaobserwować. Efektem naszej aktywności będzie to, że wychowankowie przekonają się sami na sobie, na co zwracamy uwagę a na co przymykamy oko, na co im pozwalamy a na co nie, jakie odstępstwa akceptujemy a jakich odstępstw nawet nie dopuszczamy do możliwości tolerowania i w końcu na ile będą mogli sobie pozwolić względem naszej osoby a na ile będą musieli uważać w przypadku chęci podjęcia próby zachowania się lub powiedzenia czegoś, co może spotkać się ze zdecydowaną reakcją i krytyką ze strony wychowawcy. I tak mniej więcej wygląda proces przecierania szlaku, czyli budowania hierarchii we własnej grupie. Hierarchii, która wyraźnie daje wychowankom do zrozumienia, jakiej postawy w ich wykonaniu oczekuje i dopuszcza wychowawca. Kolejna kromka ciężkiego chleba to nasza reakcja, a dokładniej kontrolowanie naszej reakcji przez wychowanków. Dokładniej rzecz ujmując, wygląda to tak, że w każdej sytuacji mającej miejsce podczas dyżuru jesteśmy obserwowani przez naszych podopiecznych. Będą dokładnie słuchać tego co mówimy i patrzeć na to co robimy, by ostatecznie w zaciszu oczekiwać konsekwencji w realizacji wypowiedzianych słów, czyli reakcji. Reakcja będzie dotyczyła np. nieodpowiedniego zachowania się wychowanka w szkole, w internacie, podczas spożywania posiłku, na porannej gimnastyce (chociaż pierwotny termin „zaprawa poranna” jest mi bliższy i również miejscom takim jak takie placówki), w trakcie popołudniowego odrabiania lekcji, zajęć popołudniowych etc. Najciekawsze w tym mechanizmie jest to, że wychowankowie w stworzonym przez siebie procesie poznawania wychowawcy i określania własnych granic w codziennej komunikacji z nim, będą niejednokrotnie celowo inscenizować nieakceptowane przez wychowawcę i ośrodek sposoby zachowania lub porozumiewania się. Najważniejsze to widzieć, słyszeć a przede wszystkim reagować. To na czym, ma niby polegać ta trudność w reagowaniu? No i teraz będzie pod górkę. A na przykład na tym, że wymaga to od wychowawcy lub nauczyciela swojego rodzaju wewnętrznej odwagi i gotowości na pewne zamieszanie, do którego z całą pewnością dojdzie w wyniku stwierdzenia naruszenia bądź złamania obowiązujących w ośrodku zasad. Wychowankowie będą szli w zaparte, że nic takiego, co stwierdził wychowawca lub nauczyciel, nie miało miejsca. Co więcej, nawet jeżeli zgodzą się co do zaistnienia danego zdarzenia, to z całą pewnością winą będą obarczać każdego innego ale nie siebie. Może też być i tak, że zadeklarują chęć pomocy we wskazaniu winowajcy. Ale też i tak, że będą usiłowali wmówić pracownikowi o jego mylnym spostrzeżeniu lub zasłyszeniu. Może wywiązać się burzliwa gadanina, krzyki, żale, eksponowanie objawów niezadowolenia, skrzywdzenia, możliwe że pojawią się elementy rozpaczy i łez, ale też i próba podważenia autorytetu wychowawcy, a z całą pewnością jego umiejętności patrzenia i słyszenia. Podstawa, to być pewnym siebie, nie dać się ugiąć, tkwić przy własnym zdaniu i nie dać się zmiękczyć. Ustąpisz raz – ustąpisz też i kolejnym razem. Oni to dostrzegą, zapamiętają i niebawem wykorzystają. Kolejna taka sama sytuacja pojawi się prędzej niż się tobie wydaje. Możliwe, że jeszcze na tym samym dyżurze, a jak nie, to na następnym z całą pewnością. Dla nich to świetna zabawa. W reakcji wychowanków, nic poważniejszego w skutkach teoretycznie nie powinno się wydarzyć. Mówię teoretycznie, ponieważ coraz częściej można spotkać się z wulgarnym bądź agresywnym zachowaniem w stosunku do pracownika pedagogicznego. Z tym również musimy się liczyć i brać pod uwagę w naszych codziennych zmaganiach z trudną młodzieżą. A co więcej, nawet w takiej sytuacji powinniśmy wiedzieć w jaki sposób zdecydowanie i natychmiastowo mamy zareagować. Tylko że, nikt tak naprawdę nam nie powie, jak mamy się zachować. Ja też nie. Zostawiam to do samodzielnego i indywidualnego rozpatrzenia, zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniem. Kończąc ten rozdział, dodam trochę jaskrawych kolorów do szarej ośrodkowej rzeczywistości, bo też od czasu do czasu wychodzą one na światło dzienne. Może nie tak często jakbyśmy tego chcieli, ale taka właśnie jest ta młodzież. Są takie dni, po których chciałoby się ich uważać niemalże za wrogów publicznych numer jeden. To między innymi sytuacje wspomniane powyżej. Podkreślam, że między innymi, ponieważ przytoczone przeze mnie przykłady mechanizmów, to te najbardziej charakterystyczne, z jakimi przyjdzie wam się zmierzyć. Oprócz tych, będą pojawiały się jeszcze inne, podobne, całkiem odmienne lub zbliżone. Pomijając to co powyżej, zdarza się również tak, że po skończonym dyżurze będziecie bardzo pozytywnie nastawieni do swojej pracy i do samych wychowanków. I te właśnie nastawienie należy w sobie pielęgnować i pamiętać, „że po nocy zawsze przychodzi dzień”. To taki dyżur, na którym zauważycie jakieś zmiany na lepsze w funkcjonowaniu wychowanków. W tym, że ustawienie zbiórki dwunastu osób następuje coraz sprawniej i szybciej. Bez ciągłego przypominania i poszukiwań nieobecnych na zbiórce wychowanków. Skargi i negatywne uwagi będą napływały w coraz mniejszej ilości. Zajęcia popołudniowe będziecie mogli w końcu przeprowadzić bez stałego uciszania grupy. Wychowankowie będą się do was zwracali stosując obowiązującą formę zwrotu a nie po swojemu, kto jak chce w coraz bardziej wymyślny sposób. W końcu zaczniecie z przyjemnością spędzać czas w pracy, będziecie swobodnie rozmawiać z wychowankami a oni jako pierwsi zaczną proponować wam rozmowę. Przestaniecie co raz zerkać na zegarek i odliczać minuty do końca dyżuru, ponieważ za nim się obejrzycie a dyżur będzie już dobiegał końca. Podobnych przykładów można byłoby wymienić całą masę. Począwszy od pobudki a skończywszy na ciszy nocnej i w trakcie jej trwania również. Najważniejsze, żebyście wiedzieli, że szacunek i poważanie, czy po prostu kształt i wygląd waszego dyżuru nie leży na ulicy. To wy musicie postarać się aby ten cel osiągnąć, pod warunkiem, że tego chcecie. I to właśnie będzie dla was godna zapłata za wasze trudy i znoje w ukazywaniu młodym ludziom, że jednak są w codziennym życiu i społeczeństwie zasady, do których należy się stosować. Decyzja oczywiście należy do nich a do nas dostosowanie się i oddziaływanie zgodne z podjętą przez nich decyzją. ALBO MY: Wskażemy właściwe relacje między wychowawcą a wychowankiem. ALBO ONI: Wskażą wychowawcom relacje odpowiadające tylko wychowankom. ROZDZIAŁ II „Niby nie widzę, niby nie słyszę” A to kolejne, bardzo ciekawe zjawisko, jakie można zauważyć u niektórych na szczęście pracowników placówek wychowawczych i opiekuńczych. Polega na „niby nie widzeniu i niby nie słyszeniu” tego, co dociera do oczu i uszu danego wychowawcy. W momencie stwierdzenia naruszenia jednej lub kilku zasad jednocześnie, zawartych w regulaminach wewnętrznych placówki, dyżurujący wychowawca ma obowiązek podjąć zdecydowane działanie. Oczywiście wiąże się to przede wszystkim z zareagowaniem, czyli ze zwróceniem uwagi wychowankowi lub wychowankom dopuszczającym się danego procederu, określenia stopnia przewinienia, wskazania winowajcy, wyciągnięcie konsekwencji adekwatnych do przewinienia a co gorsze, poinformowania wprost wychowanka o podjętych decyzjach. A wszystko to wymaga pewnego rodzaju wewnętrznej odwagi, determinacji i poświęcenia. Przeważnie kosztuje to, często nie mało lecz sporo czasu, uwagi i poświęcenia, czyli pracy. A tego akurat nie każdemu się chce, więc łatwiej jest „niby nie zobaczyć” i „niby nie usłyszeć”, niż zawracać sobie głowę. Taka bierna postawa wychowawcy lub nauczyciela przejawia się między innymi w sytuacji używania przez wychowanków wulgarnego lub niekulturalnego słownictwa lub stosowanie przemocy lub agresji do kolegi z grupy. Ich cel jest prosty. Skoro na początku pracy z grupą nawkładaliśmy do ich głów całą masę najprzeróżniejszych banałów i sloganów dotyczących przestrzegania wewnętrznych regulaminów ośrodka, zachowań akceptowanych i nieakceptowanych, kultury słowa i gestu a wszystko to podaliśmy w sosie, którego głównym składnikiem jest nasza historia o determinacji w dążeniu do ich przestrzegania przez nas samych, to… wypadałoby teraz sprawdzić i przekonać się, na ile jest w tym prawdy, a na ile tylko gadania, straszenia i grożenia palcem. Wychowankowie chcąc przeprowadzić taki test na wychowawcy będą między innymi, zachowywać się tak, jak opisałem to powyżej. Ale to jeszcze nie wszystko. Smaczku takiej sytuacji dodaje fakt, że oni będą doskonale wiedzieli, że my to słyszymy lub widzimy. Będzie to przebiegało w tak subtelny i wyrafinowany sposób, że aż będzie nas korciło, żeby tego nie usłyszeć lub nie zobaczyć. Mało tego, możliwe ze będziemy starali się od razu ich przed samym sobą wytłumaczyć i usprawiedliwić. Jak? Na przykład tak, że nie jestem pewien co powiedział lub zrobił, że to tylko podobnie brzmiało, że tylko się wygłupię, bo przecież oni w mig znajdą wytłumaczenie a mnie zabraknie argumentów itd. A na to właśnie oni cierpliwie czekają i wtedy stwierdzają, że ich plan się powiódł. Jaki plan? W skrócie wygląda tak: z pełną świadomością robią lub mówią coś, co jest naruszeniem wspólnych ustaleń, wewnętrznych regulaminów i zasad ośrodka. Robią lub mówią to wtedy, gdy na horyzoncie widoczny jest wychowawca. Robią lub mówią to w taki sposób, żeby wychowawca widział lub słyszał chociażby kątem oka lub ucha. Możecie mi wierzyć, że oni o to zadbają, żebyście nie mieli żadnych wątpliwości, że widzieliście lub słyszeliście. Po zrobieniu lub powiedzeniu, dyskretnie obserwują wychowawcę i jego reakcję na zajście. No i opcje są dwie. Pierwsza, zauważyliśmy lub usłyszeliśmy i w związku z tym natychmiast reagujemy. Korzyści: Oni widzą, że mamy czujne oko i ucho, że od razu przechodzimy do działania bez zbędnego rozważania; że będziemy reagować na takiego typu incydenty; że będą adekwatne do sytuacji wyciągnięte konsekwencje; i w końcu, że w przypadku akurat tego wychowawcy musimy uważać na to co robimy i na to co mówimy, bo „on będzie się czepiał”. Straty: brak. Opcja druga, zauważyliśmy lub usłyszeliśmy ale udajemy, że nie zobaczyliśmy lub nie usłyszeliśmy w związku z tym, nie reagujemy w żaden sposób. Korzyści: brak. Straty: wychowankowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że widzieliśmy lub słyszeliśmy a mimo tego nie podjęliśmy żadnej reakcji; że u tego wychowawcy będą mogli sobie pozwolić na więcej; że ten wychowawca rzuca słowa na wiatr i tylko tak gada i grozi palcem; że o żadnych konsekwencjach nie ma tutaj mowy; że wychowankowie zaczną celowo skracać dystans, robiąc i mówiąc praktycznie co chcą w obecności wychowawcy; i w końcu, że grupa będzie żyła własnym życiem; niektórzy wychowankowie nie będą okazywali nam szacunku; nie będą słuchali naszych poleceń, co doprowadzi do bałaganu w grupie, braku jakichkolwiek zasad, dyscypliny i porządku a w końcu do powstania procesu wychowywania osoby wychowawcy przez wychowanków a nie na odwrót. I myślę, że w tym miejscu zakończę dalsze rozważania w tej sprawie. Mam wrażenie, że nic więcej, jeszcze bardziej trafnego dla opisania tego zjawiska, już nie przychodzi mi do głowy. To raczej najbardziej charakterystyczny i najczęściej spotykany objaw… demoralizacji zawodowej pracowników pedagogicznych i nie tylko. Pamiętajcie o jednym. Jeżeli kiedykolwiek zacznie się wam wydawać, że coś widzieliście lub słyszeliście, to znaczy, że faktycznie widzieliście lub słyszeliście. A co dalej z tym zrobicie? Wasza sprawa. Opcje są dwie… . ALBO MY: Dajemy wychowankom poczucie bezpieczeństwa i dlatego jesteśmy obecni, widzimy, słyszymy i reagujemy. ALBO ONI: Dają wychowawcom poczucie pozornego bezpieczeństwa i dlatego oni są obecni, widzą, słyszą i reagują. ROZDZIAŁ III „Dobry wujek i dobra ciocia” To po części kontynuacja II rozdziału i dalsze rozważania na temat relacji i pewnych mechanizmów jakie zachodzą między wychowankami a osobami dorosłymi, czyli wychowawcami, nauczycielami lub osobami powiązanymi. Sam tytuł rozdziału mówi sam za siebie. Oprócz wspomnianych w poprzednim rozdziale „układach i układzikach” między wychowankiem a wychowawcą, położyłem szczególny nacisk na przedstawienie i zobrazowanie postaw jakie prezentują ci drudzy. Dobrzy wujkowie i dobre ciocie charakteryzują się przede wszystkim źle pojmowaną „dobrocią” okazywaną wychowankowi. Kierują się przeświadczeniem, że zgadzając się na wszystko, o co poprosi, zasugeruje, zażąda a nawet wymusi wychowanek, zaskarbią sobie jego sympatię, co przełoży się na… brak problemów wychowawczych, bezkrytyczne wykonywanie poleceń a przede wszystkim spokojny dyżur. O ewentualnej słuszności takiej postawy nie ma co nawet rozważać. Jedyne nad czym powinno się obowiązkowo zastanowić, to demoralizujący wpływ na samego wychowanka, jak i na jego proces socjoterapeutyczny. Dobry wujek i dobra ciocia, to ten, który dla tak zwanego spokoju będzie składał wychowankowi różnego rodzaju obietnice. Będą one dotyczyły rzeczy ważnych i mniej ważnych, ale przede wszystkim będą dotyczyły tylko osoby wychowanka i jego potrzeb, własnych interesów, wygody i komfortu, czy po prostu zachcianek. Dobry wujek lub dobra ciocia będą wiedzieli, że na spełnienie danej obietnicy nie mają większych szans, ponieważ podjęcie decyzji w danej sprawie należy nie tylko do jednej czy dwóch osób ale niekiedy do całego zespołu wychowawczego. Co gorsza, wiedząc o tym będą nadal brnęli we własny świat iluzji wychowawczej, mając nadzieję, że wychowanek sam zapomni lub sprawa rozejdzie się po tak zwanych kościach. A tu niespodzianka. Przeważnie są to rzeczy bardzo ważne dla młodego człowieka, więc tym bardziej będzie przykładał do tego pamięć. I rodzi się problem. A dokładniej dwa problemy. Pierwszy. Wychowanek zaczyna okazywać niezadowolenie (trudno się temu dziwić), a kierowany słusznością swojej postawy (bo przecież wychowawca obiecał) zaczyna przechodzić do coraz głośniejszej manifestacji swojego rozczarowania. Przy tej okazji zaczyna skracać dystans między sobą a pracownikiem, może pozwolić sobie na różnego rodzaju gesty związane z okazaniem braku szacunku osobie, która nie dotrzymuje danego słowa i wreszcie kończąc na wulgarnych lub agresywnych reakcjach. Można byłoby powiedzieć, jego problem. W niektórych przypadkach nawet tak, co mimo wszystko byłoby nie w porządku i niekoniecznie fair wobec osoby wychowanka. Ale rozważamy przypadek osoby, która opiera swoją pracę nie o szczerość i uczciwość ale o obiecanki cacanki. I z tego właśnie powodu, taki wychowawca bądź wychowawczyni ma na własne życzenie nie lada orzech do zgryzienia. A ten orzech z całą pewnością nie przyczyni się równowagi i komfortu psychicznego. Drugi problem. Ten nieporadny i niewydolny wychowawca będzie chciał za wszelką cenę wyjść z tego zamieszania z twarzą, a raczej z jej resztką, więc uparcie będzie tkwił przy swojej wersji. Jego wersja będzie brzmiała następująco: „ja chciałem/am, próbowałem/am, starałem/am się ale mnie przegłosowali, nie zgodzili się, przekrzyczeli etc. W dalszym ciągu będzie budowana rękami waszego kolegi lub koleżanki opozycja w stosunku do całego zespołu. Oczywiście wszystko będzie odbywało się za naszymi plecami, bez tak zwanych namacalnych strat dla kolegów i koleżanek po fachu. Ale ideologicznie jest to działanie na niekorzyść wszelkim procesom edukacyjnym, terapeutycznym, socjoterapeutycznym i wychowawczym. Ponadto, jest to sygnał dla młodego człowieka, że i wśród wychowawców są luki do tego stopnia, że odpowiednio to rozgrywając, można mieć z tego powodu jakieś korzyści. A w tej pracy chyba nie ma nic gorszego, jak wiedza i świadomość wychowanków, że w gronie pedagogicznym jest wychowawca lub wychowawczyni, która mówiąc językiem potocznym, trzyma bardziej z nimi niż z wychowawcami. Nawet jeżeli jest to wykorzystywane tylko i wyłącznie na potrzeby budowania własnego autorytetu, czyli żadne czyny za tym nie idą a na gadaniu się kończy, to i tak sfermentowany sygnał dotrze do młodych odbiorców. A w myśl przysłowia, kropla drąży skałę. Dobry wujek i dobra ciocia nawet gdy zostaną zdemaskowani i będą pytani po co i dlaczego, to i tak będą twierdzić, że to wszystko to jakieś bzdury, że oni nie mają z tym nic wspólnego, że coś tam jemu mówili, o czymś tam z nim rozmawiali ale z całą pewnością niczego nie obiecywali, a tak w ogóle, to on coś wymyśla i on tego tak nie zostawi… . A nawet jeżeli taka osoba przyzna się, to i tak nie wiele to zmienia. Kości zostały rzucone. Najczęściej usłyszymy, że ja tylko chciałem/am czymś zachęcić wychowanka/ucznia, zmotywować, dodać zapału, wiary we własne siły itd. Niby wszystko bardzo fajnie. Cel zacny, zamiary godne uwagi i poklepania po ramieniu. Tylko dlaczego odbyło się to kosztem kolegów i koleżanek, całego zespołu i jego jednomyślności i jednolitości wychowawczej. Nie rozdawajmy wychowankom cegieł z własnego muru bo wychowankowie zbudują swój własny a swoich cegieł rozdawać nie będą tak ochoczo. Dlaczego dobry wujek i dobra ciocia tak robią? Niestety trochę robią to z głupoty ale chyba przede wszystkim z naiwności, która każe im ustawić się w pracy tak, żeby wilk był syty, a i owca pozostała cała. Pewnie też z powodu własnych jakichś tam słabości. Bo wsparcie koleżeńskie to jedna sprawa ale jednak fakt faktem pozostaje, że większość czasu na dyżurze spędza się sam na sam z kilkunasto osobową grupą. I samemu sobie trzeba radzić, jak tylko się umie najlepiej. I gdzieś pewnie wtedy te słabości i niepewności dobrych wujków i dobrych cioć wyłażą na światło dzienne, jako sposób na przetrwanie. Przetrwanie tylko chwilowe, ponieważ znając naszych podopiecznych, ich apetyt będzie rósł w miarę jedzenia. Ich oczekiwania będą coraz bardziej wymyślne i coraz dalej wykraczające poza pewne ustalone granice. W końcu dojdzie do etapu, w którym wyrozumiałość, a nazywając rzecz po imieniu cierpliwość tej wujkowo – ciotkowej dobroci będzie na wyczerpaniu i w końcu trzeba będzie powiedzieć NIE. Dla niezaawansowanych zawodników to nie lada wyzwanie. Nie tyle samo powiedzenie NIE, czyli przeciwstawienie się oczekiwaniom, co umiejętność mówiąc kolokwialnie, ogarnięcia sytuacji jaka zaistnieje po powiedzeniu NIE. Rozczarowanie, lament, krzyki, biadolenie a później już tylko gorzej. Zależy od wyobraźni autorów. I dlatego, ci spośród świeżych wychowawców i nauczycieli w tego typu placówkach, ale i nie tylko, którzy nie czują się na siłach sprostać takiej sytuacji, niech traktują okazywaną dobroć swoim wychowankom zgodnie z powszechnie przyjętymi normami wychowawczymi a nie w sposób krzywdzący ich samych, ale przede wszystkim też wychowanków. ALBO MY: Będziemy ich szanować i dlatego stawiamy im wymagania i dajemy szansę na sukces. ALBO ONI: Nie będą nas szanować, a będą stawiać nam wymagania i dawać sobie szansę na swój sukces. ROZDZIAŁ IV „Dzieci ale tylko w świetle prawa” Ten rozdział z kolei opisuje sytuacje, w których głównymi bohaterami są właśnie dzieci, czyli w tym wypadku wychowankowie placówek socjoterapeutycznych, resocjalizacyjnych i opiekuńczo – wychowawczych. Sytuacje, które bardzo często nie mają za wiele wspólnego z tzw. byciem dzieckiem. Wychowankowie, którzy dopuszczali się różnego rodzaju zachowań i reakcji będących tak naprawdę na granicy a w większości przypadków poza obszarem tzw. dzieciństwa. Często towarzyszyły im wyrachowane, zaplanowane i przemyślane działania wykraczające poza świat dziecka, a wręcz wulgarnie wkraczające w świat dorosłych. To po pierwsze ukazanie różnic w spostrzeganiu dziecka, przyjmując pryzmat i punkt widzenia np. rzecznika praw dziecka i instytucji współpracujących a osób (m. in. wychowawcy i nauczyciele), na co dzień pracujących z tego typu „dziećmi”. Osób widzących na własne oczy, do czego niektóre z tych „dzieci” są zdolne i jak bardzo zdeterminowane w osiągnięciu zamierzonego celu. Oczywiście nie mam tutaj na myśli realizowania celów zgodnych z przepisami prawa, bądź akceptowanych społecznie. A po drugie, to próba odwołania się do zdrowego rozsądku osób, które twierdzą, że „wszystkie dzieci nasze są”, że należy się im bezgraniczna miłość, zrozumienie i wybaczenie. To kubeł zimnej wody na głowę dla tych, którzy uważają, że dziecko ma być świętą krową, że nie można jego obarczać żadnymi obowiązkami i jakąkolwiek odpowiedzialnością, tylko dlatego, że w myśl polskiego prawa, do ukończenia osiemnastego roku życia pozostają dziećmi. To po części apel do wszystkich osób pracujących z dzieckiem ale też do instytucji powiązanych prawno – formalnie (czyt. sprawujących nadzór i kontrolę nad nimi) i współpracujących z różnego rodzaju placówkami przeznaczonymi dla dzieci w wieku 14 – 18 lat, u których stwierdzono zaburzone zachowanie, brak kontroli nad własnymi emocjami, czy zagrożenie demoralizacją lub/i niedostosowaniem społecznym. Jedno jest pewne. Nie możemy ich uważać za gorszy gatunek człowieka, jak trędowatych czy przeznaczonych na stracenie tylko wręcz przeciwnie, to właśnie oni szczególnie potrzebują naszej i nie tylko pomocy, i takiej pomocy należy im udzielić. Oczywiście jeżeli taką pomoc będą chcieli od nas przyjąć, a doskonale wiemy jak jest najczęściej z jej przyjęciem. Z drugiej strony zaś, nie możemy ich stale uważać za biedne i zagubione dzieci bez względu na zaistniałe okoliczności. Tym bardziej, że te okoliczności mają naprawdę gruby kaliber i ocierają się mniej lub bardziej o łamanie prawa a niejednokrotnie po prostu wyczerpują znamiona popełniania przestępstw. Rozumiem i zgadzam się z tym, że dziecko należy chronić przed złem tego świata i przed niektórymi (skromnie mówiąc) ludźmi po nim stąpającymi. Jak dla mnie i pewnie nie tylko, wynika to chociażby z tego, że dziecko jest bezradną i bezsilną istotą, kompletnie skazaną na naszą łaskę i niełaskę. Tu mowa o tych najmłodszych. Z trochę starszymi zaczyna się pod górkę. Ale dopiero zaczyna się, więc praktycznie na wszystko mamy jeszcze wpływ. Podkreślam praktycznie. Jeżeli postanowimy wpływać, to mamy jakąś tam nadzieję, że przyniesie to w przyszłości pozytywny efekt wychowawczy. Jeżeli nie, to za przyszłe problemy wychowawcze naszych dzieci w znacznej mierze obwiniajmy siebie samych a dopiero później nasze dzieci. Tak czy siak, jakiś odsetek tych dzieci w wieku kilkunastu lat, z różnych powodów zaczyna funkcjonować, a raczej tylko im się tak wydaje, jak dorośli. A dokładniej rzecz ujmując, czują się bardziej dorośli niż ci faktyczni dorośli. W sumie nic dziwnego. Papierosy, alkohol i wulgarne słownictwo są przecież dla nich domeną dorosłego życia. Chcąc poczuć się jeszcze pewniej i odważniej bardzo często dorzucają do tego przemoc i narkotyki. Ale to wszystko przecież kosztuje. Mając alergię na szkołę i pracę, a z drugiej strony natomiast swoją własną listę „zaleceń prozdrowotnych” polegającą na spaniu do południa po zarwanej nocy, fascynacji wszelkiego rodzaju używkami, modnymi lub/i firmowymi ciuszkami, z czasem dopuszczają się czynów karalnych. Zaczyna się jak zwykle niewinnie. Drobne kradzieże, oszustwa i paserstwo, później wymuszenia, rozboje, pobicia, czy tzw. wyrwy (czynność polegająca na obserwowaniu i wyznaczeniu sobie celu, czyli kobiety w wieku około 40 lat i wzwyż, w celu wyrwania jej z rąk damskiej torebki, gdzie łup stanowi jej zawartość), a w końcu włamania, handel narkotykami i wiele innych. Powyższym procederom najczęściej towarzyszy wyrachowanie, socjo- i psychopatyczne reakcje, brak skrupułów, niekiedy okrucieństwo i przyjemność z dręczenia słabszych, a na znęcaniu się psychicznym i fizycznym skończywszy. Ale spokojnie, nie wszyscy są tacy. Są jeszcze ci spokojniejsi, normalniejsi i bardziej pozytywnie nastawieni do życia i ludzi. ALBO MY: Będziemy mieli na względzie dobro wychowanka i dlatego będziemy zdeterminowani, pewni siebie i konsekwentni. ALBO ONI: Będą mieli na względzie tylko własne dobro i dlatego będą zdeterminowani, zbyt pewnie siebie i konsekwentni. ROZDZIAŁ V „Trudna młodzież, czy trudni dorośli” Piąty rozdział z kolei ma za zadanie postawienia podstawowego pytania: Kto czasami jest bardziej problematyczny w naszej pracy, ta tzw. trudna młodzież, czy może jednak dorośli? To po części ukazanie skutków nie konsekwencji nauczycieli i wychowawców. Trudności w osiągnięciu jednomyślności wychowawczej, co prowadzi do piętrzenia się skali nieporozumień i ogólnego bałaganu wychowawczego, na czym „korzysta” właśnie wspomniana wcześniej młodzież. To apel do współpracowników o przestrzeganie i realizację wspólnych ustaleń. To nawoływanie do kierowania się dobrem dziecka ale w oparciu o ustalone oddziaływania edukacyjno – terapeutyczne. Po co to wszystko? A po to na przykład, żeby próbować wyeliminować jak najwięcej nieszczerych i nieuczciwych zachowań, występujących również wśród wychowawców, nauczycieli i różnego rodzaju pracowników pedagogiczno – psychologicznych. Oczywiście nie mam tutaj na myśli zachowań związanych z prywatnymi sprawami i opowieściami o życiu osobistym. To jest praktyczny poradnik, więc wszystkie poruszane w nim aspekty naszej codziennej pracy przedstawiam przez pryzmat zawodowy. No i do rzeczy. O problemach, jakie sprawiają wychowankowie już wiemy z poprzednich rozdziałów. Teraz czas na te problemy, które są dziełem wychowawców i nauczycieli, i które utrudniają im samym wykonywanie własnej pracy. Zdarza się bowiem tak, że niektórzy pracownicy tylko pozornie są zainteresowani wspólnymi ustaleniami i ich, przynajmniej w miarę możliwości jednolitą realizacją. Zgadzają się z nami i przyznają nam rację ale w rzeczywistości, gdy zachodzą inne okoliczności, postępują tylko i wyłącznie zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniem. Nie biorą nawet pod uwagę możliwych skutków własnej samowoli. Dlaczego nie wtrącają swoich wątpliwości i krytycznych uwag w trakcie ustalania wspólnych oddziaływań? Przecież takie spotkania jak zespoły wychowawcze, wolne wnioski i sprawy różne na zebraniach rady pedagogicznej, czy po prostu najzwyklejsza „burza mózgów” w pokoju wychowawców z racji zaistnienia jakiejś sytuacji konfliktowej, są właśnie po to aby dać szansę każdemu wychowawcy i nauczycielowi na podsunięcie pomysłu czy przedstawienie ciekawego spostrzeżenia. W myśl zasady co dwie głowy to nie jedna. Ale niestety, zamiast odezwać się i zabrać głos wyrażając swoją konstruktywną krytykę, możemy usłyszeć jedynie, jeżeli w ogóle, potwierdzenie naszych słów i akceptację. Oczywiście nie jest to szczera reakcja z ich strony, bo chwilę później albo trochę później, mówią lub robią jednak według własnego uznania. Niestety wychowankowie to widzą, chociażby porównując się z innymi grupami wychowawczymi i w odpowiedni sposób wykorzystują. Przede wszystkim, nazywając to ich nomenklaturą mają na takiego wychowawcę lub nauczyciela tzw. haka. Będą mogli chcieć to wykorzystać do osiągnięcia swoich korzyści. W pierwszej kolejności będą chcieli przekonać się, czy takiemu pracownikowi będzie zależało na tym, aby ten sekret utrzymać w tajemnicy czy nie. Jeżeli tak, to emocje i silne wrażenia gotowe. A z tym akurat, taki wychowawca czy nauczyciel będzie musiał zmierzyć się niestety (a może i „stety”) sam. Jeżeli sobie poradzi, to pół biedy. Z pewnością wyciągnie z tego lekcję i następnym razem już tego błędu nie popełni. Gorzej, jeżeli nie będzie potrafił samodzielnie z tego wybrnąć, nie będzie z nikim rozmawiał na ten temat i dalej będzie w to grzązł. Przy okazji będzie chciał za wszelką cenę ratować swój wizerunek, odegrać się na wychowankach, i tym samym, będzie niekiedy nawet prowokował konfliktowe sytuacje z konkretnym wychowankiem bądź grupą wychowanków. Następnie, później już na forum, będzie informował o niewłaściwym funkcjonowaniu wychowanków i braku okazywania szacunku lub o wulgarnym odnoszeniu się do jego osoby. Oczywiście o powodach zaistnienia tego problemu nie wspomni ani słowem. Pytany co się dzieje w grupie, dlaczego wzrosła ilość zgłaszanych problemów, nie piśnie nawet jednym słowem. Może jedynie twierdzić, że wina tkwi w wychowankach, którzy „uwzięli” się na niego, bo im na przykład na coś właśnie nie chciał pozwolić, a co wykraczało poza wspólne przestrzeganie wewnętrznego regulaminu ośrodka. Czyli będzie kreował siebie jako wymagającego i konsekwentnego pracownika, który za swój profesjonalizm jest karany przez wychowanków. Słyszycie jak to brzmi? Trudno to sobie wyobrazić ale niestety do takich i wielu jeszcze innych sytuacji dochodzi w placówkach edukacyjnych, pedagogicznych i opiekuńczo – wychowawczych. Przedstawiłem w tym rozdziale bardzo ogólny przykład tego zjawiska ale z życia dosłownie wzięty. Takich i podobnych anomalii wychowawczych jest tak naprawdę co nie miara. Nie widzę większego sensu opisywania kolejnych przykładów, bo musiałbym praktycznie zacząć się powtarzać. Schemat tego mechanizmu jest w każdej tego typu sytuacji niemalże identyczny. Różnią się jedynie ich okoliczności i szczegóły. Inicjatywa nie zawsze wychodzi od pracownika. Bywa też tak, że tym proponującym jest wychowanek lub przedstawiciele grupy w osobie kilku wychowanków. Wspólnym mianownikiem zawsze będzie to, że to my idziemy na rękę wychowankom i po cichu zgadzamy się bądź pozwalamy im na coś, co nie jest zgodne z regulaminem lub wewnętrznymi ustaleniami. Myślę, że robią to po prostu dla świętego spokoju. Ich zdaniem tak właśnie jest, ale jak się szybko przekonują, efekt jest całkiem odwrotny. Pozostaje mieć nadzieję, że powyżej skutecznie udało mi się przekonać was o popełnianiu poważnego błędu w przypadku takiego myślenia i postępowania. I pamiętajcie, że nigdy nie jest za późno na zmianę. Im szybciej, tym lepiej dla wszystkich, ale przede wszystkim dla was samych. W końcu będziecie mogli odetchnąć i zacząć przychodzić na dyżur bez duszy na ramieniu. ALBO MY: Będziemy współpracować ze sobą i zwiększymy tym samym szanse na osiągnięcie pozytywnych wyników wychowawczych ALBO ONI: Będą współpracowali tylko ze sobą i zwiększą tym samym swoje szanse na osiągnięcie własnych korzyści ROZDZIAŁ VI „Demoralizacja zgodna z prawem, czyli wrogowie wychowania” Temat trudny i ciężki ale niestety konieczny do omówienia i zastanowienia się nad jego skutkami i ewentualnym wyeliminowaniu z rzeczywistości wychowawczej. W środowisku edukacyjno – terapeutycznym są zwolennicy tzw. liberalnego wychowania i „miękkiej socjoterapii”. Są podobno też i takie osoby, które wychodzą z założenia, że przebywający w różnego rodzaju ośrodkach wychowankowie, dla „dobra” procesu socjoterapeutycznego mają prawo na przykład zwracania się do nauczycieli, wychowawców i pozostałego personelu po imieniu. Co więcej, zdaniem takich osób, przebywająca w ośrodkach młodzież jest aż tak bardzo „zaburzona” i skrzywdzona, że daje się jej prawo do wyrażania własnych, negatywnych uczuć i emocji. Niby wszystko jest w porządku. Ale czy to nadal jest proces wychowawczy, czy może proces pogłębiania demoralizacji? W sytuacji, kiedy wychowankowi pozwala się na wyrażanie uczuć czy emocji w sposób wulgarny, niecenzuralny, opryskliwy i agresywny, przy jednoczesnym zwracaniu się do osoby wychowawcy lub nauczyciela na „TY” - dla mnie odpowiedź jest prosta. Niestety są tacy, co uważają, że dzięki takim metodom mogą osiągnąć zadowalające efekty terapeutyczne. Piszę niestety, ponieważ nie widzę żadnej socjoterapeutycznej ani wychowawczej zasadności w nadawaniu aż takiej swobody młodym ludziom, którzy często mają już za sobą konflikty z prawem i problemy wychowawcze w poprzednich szkołach i domach rodzinnych. Nie możemy traktować ich jak przestępców, ale też nie możemy świadomie pozwalać na obrażanie nas, czy używania na przemian naszego imienia w zwrocie do nas na ty, z wulgarną mieszanką różnych słów i półsłówek. Skoro uczymy tą tzw. trudną młodzież, która już z definicji jest trudna, między innymi nabywania społecznej odwagi, ludzkiej uprzejmości i życzliwości, czy okazywania szacunku osobom dorosłym poprzez używanie odpowiednich zwrotów, tytułów i gesty, to bądźmy konsekwentni i ukazujmy to tak, jak ma to wyglądać, a reagujmy, jeżeli nie wygląda tak, jak wyglądać powinno. Przecież ta nasza młodzież, dlatego trafiła do naszego ośrodka i być może do naszej grupy/klasy, ponieważ między innymi mogła mieć właśnie z wyżej wymienionymi umiejętnościami społecznymi poważny problem lub ich kompletny brak. Najprawdopodobniej obejmowało to swoim zaburzonym zakresem środowisko szkolne, jak również i środowisko domu rodzinnego. Jak w takim razie można tłumaczyć stosowanie takiego przyzwolenia w codziennej pracy z wychowankiem i przekonanie o osiągnięciu pozytywnych zmian w zachowaniu i funkcjonowaniu? Ja nie mam bladego pojęcia i mam nadzieje, że osoby przekonane o słuszności takiej „terapii”, to tak naprawdę tylko wyssane z palca opowieści, mity i średniowieczne legendy. W jakim położeniu są wtedy stawiani pracownicy w swoim własnym miejscu pracy? Na przykład, jeżeli chodzi o relacje między nim a wychowankiem. Wychowankiem, któremu daje się: 1. prawo chcenia lub nie chcenia, 2. prawo decydowania o własnym uczestnictwie w zajęciach lekcyjnych i popołudniowych, 3. prawo do nie wykonywania jakichkolwiek dyżurów porządkowych, czyli tym samym prawo do zaśmiecania, brudzenia i bałaganienia na terenie ośrodka, 4. prawo do niszczenia mienia ośrodka, 5. prawo rzucenia nam prosto w twarz siarczystej wiązanki z powodu kiepskiego dnia lub zawodu miłosnego, 6. prawo do nie okazywania szacunku osobom dorosłym, 7. prawo do traktowania wychowawcy i nauczyciela jak partnera i kolegi, a co za tym idzie: 8. prawo do zakładania nauczycielowi lub wychowawcy kosza na głowę, 9. prawo do rzucania w nauczyciela kredą, 10. prawo plucia nauczycielowi lub wychowawcy na plecy (a z czasem pewnie też i w twarz), 11. prawo do gróźb karalnych kierowanych do pracownika pedagogicznego i nie tylko, 12. prawo obrażania i wyzwisk pod adresem nauczyciela lub wychowawcy, 13. prawo do przekonania, że nauczyciel i wychowawca nie ma nic do gadania, bo przecież prawo stoi tylko po stronie „biednych dzieci”, a nie po stronie „wychowków” i „zeksów” (dwa określenia osoby wychowawcy funkcjonujące w słowniku niektórych wychowanków). A gdzie podziały się ich obowiązki? To takie pierwsze nasuwające się logiczne skojarzenie w zakresie socjoterapeutycznej równowagi i porządku wychowawczego. A no właśnie, o tym akurat to ten ktoś już zapomniał. Oto moja najprostsza i najuczciwsza, idąca w parze z ich prawami, propozycja obowiązków: 1. obowiązek chcenia a nie, nie chcenia, 2. obowiązek uczestnictwa w zajęciach lekcyjnych i popołudniowych, 3. obowiązek wykonywania jakichkolwiek dyżurów porządkowych, czyli tym samym obowiązek nie śmiecenia, nie brudzenia i nie bałaganienia na terenie ośrodka, 4. obowiązek dbania o mienie ośrodka, 5. obowiązek stosowania podstaw kulturalnego komunikowania się, a w szczególności w przypadku kiepskiego dnia lub zawodu miłosnego, 6. obowiązek okazywania szacunku osobom dorosłym, 7. obowiązek traktowania wychowawcy i nauczyciela z powagą i godnością, a co za tym idzie: 8. obowiązek utrzymywania właściwego dystansu między wychowankiem a wychowawca i nauczycielem, 9. obowiązek przestrzegania wyznaczonych granic w codziennym współistnieniu, 10. obowiązek szanowania w słowie i czynie, godności osoby wychowawcy i nauczyciela, jako funkcjonariusza publicznego, 11. obowiązek uświadamiania wychowankom o prawnych konsekwencjach stosowania gróźb karalnych kierowanych do pracownika pedagogicznego, jako funkcjonariusza publicznego, 12. obowiązek stosowania zwrotów grzecznościowych, powszechnie używanych w codziennej komunikacji z osobą nauczyciela lub wychowawcy, 13. obowiązek uświadamiania, że każdy może mieć rację, pod warunkiem poparcia jej konkretnymi argumentami, 14. obowiązek utwierdzania w przekonaniu, że każdy może mieć coś do powiedzenia, pod warunkiem, że okaże przy tym godną postawę rozmówcy, 15. obowiązek przypominania, że prawo stoi po stronie dzieci, ale też istnieją przepisy prawa regulujące osobę nauczyciela i wychowawcy jako funkcjonariusza publicznego. I tyle chyba wystarczy. Żadna próba wychowania nie przyniesie żadnych efektów, jeżeli oparta będzie tylko na prawach. To stwarza podłoże do rodzenia się roszczeniowych postaw, ciągłego żądania i oczekiwania czegoś, nie dając nic w zamian, bo się po prostu należy. Odpowiedzialne wychowanie oprócz respektowania praw zakłada, że obowiązki to nauka porządku, harmonii, zorganizowania, kreatywności, a konsekwencji własnej samorealizacji i odnoszenia sukcesów. ALBO MY: Jasno określimy nasze cele wychowawcze, jakie chcemy osiągnąć i odstąpimy od traktowania wychowanka jak inwalidę społecznego ALBO ONI: Jasno określą własne cele ale te nie wychowawcze, jakie będą chcieli osiągnąć i nie odstąpią od traktowania nas aspołecznie ROZDZIAŁ VII „Status: Funkcjonariusz Publiczny” Ostatni rozdział zachęca do korzystania z przywilejów jakie daje nam prawo. Często zdarza się, że pracownicy ośrodków narażeni są na wulgarne i agresywne zachowanie lub reakcje ze strony wychowanków. Może to być używanie słów powszechnie uznawanych za obelżywe bądź wulgarne, wyzwiska pod adresem pracownika pedagogicznego (mówione prosto w oczy ale nie tylko), pogróżki i groźby karalne, aż po całą gamę naruszeń nietykalności. Bo można wierzyć lub nie, ale zdarzają się coraz częściej przypadki agresywnego zachowania w stosunku do nauczycieli, wychowawców i innych pracowników ośrodków w wykonaniu właśnie tych biednych, skrzywdzonych i wrażliwych dzieci. A biorąc pod uwagę zmiany jakie zachodzą w podejściu do instytucji dziecka i samego dziecka, czyli liberalne wychowanie, „miękka socjoterapia”, dobro dziecka ponad wszystko itp., do takich zdarzeń może dochodzić coraz częściej. I w związku z tym, zachęcam do korzystania z danego nam prawa, po to chociażby, aby chronić i bronić naszej ludzkiej godności. ALBO MY: Będziemy dbali o swoją godność, dobre imię i dlatego będziemy korzystali w razie potrzeby ze wszystkich możliwych narzędzi ALBO ONI: Nie będą dbali o twoją godność, dobre imię i dlatego będą korzystali w razie potrzeby ze wszystkich możliwych narzędzi PODSUMOWANIE Po przeczytaniu tego poradnika, ktoś mógłby się spytać: i tak ma wyglądać praca wychowawcy lub nauczyciela w tego typu placówkach? Ciągłe użeranie się, przepychanki, kombinowanie za plecami, rzucanie kłód pod nogi, wystawianie na próbę cierpliwości wychowawcy, a na dodatek wysłuchiwanie obelg, wyzwisk pod naszym adresem i oglądanie zgrai wiecznie niezadowolonych dzieciaków, którym nigdy nic się nie podoba, nie pasuje i nie odpowiada? Nie. Tak może wyglądać wasza praca, jeżeli nie weźmiecie na poważnie tego co przeczytaliście. O ile w ogóle przeczytaliście. Nie każdy dzień pracy w ośrodku wygląda tak, jak to opisałem powyżej. Niektóre mechanizmy występują częściej, inne rzadziej, a jeszcze inne sporadycznie. Bywa tak, że nic niepokojącego się nie dzieje i dyżur przebiega w przyjemnej atmosferze, a praca wychowawcza w tym dniu nabiera jeszcze większego sensu i znaczenia. Ale nie można kierować się tym, co gdzieś tam się zasłyszy od osób lub jakiegoś źródła, które w życiu nie otarły się o taką młodzież i takie ośrodki. To nie jest grzeczna, uprzejma i kulturalna młodzież, nie jest też zła i zgniła do szpiku kości, ale też to nie są już dzieci, które trzeba otoczyć bezwzględną miłością, bo ich proces wychowawczy zostanie zaprzepaszczony. To są niekiedy zabłąkani młodzi ludzie, którzy po prostu potrzebują wyraźnych granic, norm i przedstawienia im zasad właściwego zachowania i funkcjonowania. To mogą być też młodzi ludzie, którzy są zaburzeni na tle emocjonalnym i nerwowym, przyjmujący garściami leki psychotropowe (swoją drogą, nie wiem dlaczego umieszczani są w takich ośrodkach) ale też tacy, którzy nie potrafią radzić sobie z własną nadpobudliwością a niekiedy i agresją. Najważniejsze, żeby okazać im prostą zależność. Jeżeli chcą być szanowani przez innych, to ten szacunek również muszą innym okazywać. A jeżeli chcą, aby traktować ich uczciwie i sprawiedliwie, to uczciwie i sprawiedliwie muszą postępować względem innych. Okrutne? Ani trochę. Proste, skuteczne a przede wszystkim sprawiedliwe. Nie żadne układy i układziki, szemrane umowy wcale nie gentelmeńskie, dawanie słowa i składanie jakichś obietnic po kątach. Traktujmy naszych wychowanków tak, jak na to zasługują. Adekwatnie do zachowania nagradzajmy ich, ale też ukazujmy konsekwencje ich nie przemyślanych do końca, albo wcale podjętych decyzji. Nie pogłębiajmy ich demoralizacji poprzez dawanie kolejnych szans, które i tak nie przyniosą żadnego efektu, poprzez folgowanie i dawanie jeszcze większej swobody. Rozmawiajmy z nimi, tłumaczmy, pracujmy, przekonujmy, śmiejmy się i żartujmy ale zawsze i wszędzie utrzymujmy wyraźnie zaznaczoną między nami granicę i zależność wychowawca – wychowanek. Wyświetleń: 169
Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione. |