Katalog

Wieslaw Oratowski, 2010-06-29
Bobowa

Wychowanie fizyczne, Artykuły

Wybitni sportowcy polskiego wunderteamu.

- n +


Wiesław Oratowski
Nauczyciel matematyki
Szkoła Podstawowa
w Wilczyskach


WYBITNI
SPORTOWCY POLSKIEGO
WUNDERTEAMU


1. Wstęp - „Wunderteam”

Pierwsze lata powojenne były bardzo trudne dla polskiego sportu również dla lekkiej atletyki. Mało, kto wierzył, że polska lekka atletyka szybko zacznie odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej. A jednak, w lipcu roku 1957 na stadionie
w Stuttgarcie nasza drużyna lekkoatletyczna nieoczekiwanie odniosła wspaniale zwycięstwo nad drużyną RFN. Wynik 117 : 103 z drużyną, która była uważana za drugą potęgę lekkoatletyczną Europy. Po tym zwycięstwie niemieccy dziennikarze nadali naszej drużyny lekkoatletycznej określenie „Wunderteam” – cudowna drużyna. Określenie takie szybko przylgnęło do naszej ekipy i jest do tej pory używane. Po tym sukcesie nastąpiła seria wspaniałych zwycięstw na europejskich stadionach. Największe sukcesy reprezentacja osiągnęła na mistrzostwach Europy w Sztokholmie w 1958, gdzie Polacy zdobyli aż 8 złotych medali, 2 srebrne oraz 5 brązowych oraz na mistrzostwach Europy
w Budapeszcie w 1966 roku zdobywając 7 złotych medali, 5 srebrnych i 3 brązowe. Określenie "wunderteamu" dotyczy około 300 lekkoatletów. Do najwybitniejszych zawodników należeli: złoty medalista z Igrzysk Olimpijskich w Rzymie w biegu na 3000 m z przeszkodami Zdzisław Krzyszkowiak, rekordziści świata: w rzucie dyskiem Edmund Piątkowski, w trójskoku Józef Szmidt oraz mistrzowie Europy: Jerzy Chromik
w biegu3000 m z przeszkodami, oszczepnik Janusz Sidło, Tadeusz Rut –rzut młotem oraz Barbara Janiszewska – bieg 200 m.

2. Jan Mulak – Ojciec cudownej drużyny.

Sukcesy polskich lekkoatletów nierozerwalnie związane są z postacią wybitnego trenera Jana Mulaka ur. 28 marca 1914, zm. 31 stycznia 2005 w Warszawie. Był postacią nietuzinkową. W swoim życiu był działaczem politycznym i społecznym, dziennikarzem, czynnym sportowcem, teoretykiem sportu a przede wszystkim trenerem kadry narodowej
i twórcą wunderteamu. Jako polityk związany był z lewicowym PPS, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego Rady Naczelnej PPS, po wojnie był jednym z kandydatów na premiera rządu. W latach 1957 – 1970 redagował pismo „Lekkoatletyka”. Jego organizatorskie zdolności zostały zauważone także za granicą. W latach 1970 – 1973 pełnił funkcję doradcy ministra sportu młodzieży w Algierii oraz był honorowym członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Trenerów Lekkiej Atletyki. Był gorącym propagatorem i twórcą masowego ruchu spartakiadowego młodzieży. Trenował w RKS „Skra” Warszawa. W młodości należał do czołówki polskich średniodystansowców, uprawiał także pływanie. Największą sławę przyniosła mu jednak działalność trenerska. Stworzenie polskiego, lekkoatletycznego wunderteamu zazdrościł mu cały świat. Poprzez sport Polska mogła wtedy zaistnieć na arenie międzynarodowej. Polska stała się światową potęgą w lekkoatletyce, więc była na ustach całego sportowego świata. O sportowe kontakty z polskimi lekkoatletami zabiegała taka potęga, jak USA. Na mecz ze Stanami Zjednoczonymi na stadion X – lecia przyszło 100 tys. kibiców. Później mecze z USA na długie lata weszły do kalendarza imprez obu krajów.
Spod ręki Jana Mulaka wyszła cała plejada wspaniałych zawodników, którzy rozsławili Polskę na wszystkich niemal wielkich stadionach świata zdobywając najcenniejsze trofea. Takie nazwiska jak: Zdzisław Krzyszkowiak, Jerzy Chromik, Kazimierz Zimny (długodystansowcy), Józef Szmidt (trójskoczek), Edmund Piątkowski (dyskobol), Janusz Sidło (oszczepnik), Tadeusz Rut (młociarz), Andrzej Badeński, Jan Werner, Stanisław Grędziński, Jan Balachowski (czterystumetrowcy), Barbara Janiszewska (sprinterka). Swoją przygodę z polską atletyką Jan Mulak zaczął w 1950 roku. W roku 1951 na pierwszym obozie kadry narodowej w Zakopanem zajął się treningiem specjalistów od biegów długich. W swojej pracy trenerskiej stosował system szkolenia specjalistycznego w lekkiej atletyce, stosowany dotąd w sporcie zawodowym w USA. Jan Mulak ubolewał nad tym, że nie udało się wytworzyć ciągłości pokoleniowej wśród naszych sportowców i polska lekkoatletyka zaznaczyła wyraźny spadek większych sukcesów. Drugim czynnikiem, który spowodował obniżenie poziomu naszych lekkoatletów jest fakt, że wielu wybitnych trenerów pracuje za granicą i nie możemy ich wykorzystać do pracy z naszymi sportowcami. J. Mulak uważał także, że współczesny kierunek rozwoju sportu i jego komercjalizacja, to zabójstwo dla sportu. W swoim życiu Jan Mulak miał także ciekawe epizody.
Dosyć głośno w światku sportowym było o jego wyprawie zaprzęgiem konnym. Wraz z Zbigniewem Majewskim postanowili zignorować bojkot Igrzysk Olimpijskich
w Los Angeles i udali się tam zaprzęgiem konnym. Był to szaleńczy pomysł, ale nie dla pełnych życia starszych panów – Majewski 60 lat, Mulak 70 lat. W porcie Havre byli już zaokrętowani na statek płynący do Stanów Zjednoczonych do akcji wkroczyła polska ambasada we Francji. Musieli przerwać wyprawę, gdyż zagrożono im odebraniem paszportów. Pisał o nich „New York Times”, pokazywani byli w zachodnich telewizjach. Komitet organizacyjny Igrzysk Olimpijskich wyraził zgodę, aby jednym z punktów ceremonii otwarcia tej imprezy był wjazd końskiego powozu na stadion olimpijski. Starsi panowie byli uparci i nie poddali się. To, co nie udało się zrealizować w 1984 r. dokonali w roku 1992. Po pokonaniu 5 tys. kilometrów dotarli do Barcelony, odwiedzili wioskę olimpijską i po niespełna pół roku wrócili do kraju. Podróżowali zaprzęgiem ciągniętym przez „koniki polskie”, w towarzystwie owczarków nizinnych. Spali tylko na powozie, nie korzystali z żadnych zaproszeń na nocleg do prywatnych domów i hoteli. Mieli oczywiście przygody. Raz pomyłkowo wjechali na autostradę, na której wypatrzył ich helikopter. Ale francuscy policjanci byli tak uprzejmi, że nie tylko nie ukarali ich mandatem, ale doholowali do właściwej drogi. Niemieccy policjanci natomiast ugościli ich obiadem zakrapianym winem. Co ciekawe, cała wyprawa nie kosztowała ani złotówki Widok traperskiego zaprzęgu w sercu Europy budził wszędzie wielką sensację, ale i dużą życzliwość.


3. Zdzisław Krzyszkowiak - Przezwyciężona słabość.

Zdzisław Ludwik Krzyszkowiak ur. 3 sierpnia 1929 w Wielichowie,
zm. 24 marca 2003 w Warszawie – mistrz olimpijski, mistrz Europy. Do reprezentacji Polski trafił w 1951. Trenował pod opieką wspaniałego trenera i wychowawcę. W roku 1956 był uczestnikiem Igrzysk Olimpijskich w Melbourne, gdzie w biegu na 10 km zajął IV miejsce z wynikiem 29:05,00 min. Wspaniale zaprezentował się na Mistrzostwach Europy w Sztokholmie w 1958 roku. Triumfował na dwóch dystansach – 5 km z wynikiem 13:53,4 oraz 10 kilometrów z wynikiem 28:56,00. Rewelacyjny występ w Sztokholmie sprawił, że w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” został wybrany najlepszym sportowcem Polski w 1958 r. W 1960 podczas meczu Polska – ZSRR w Tule ustanowił rekord świata
w biegu na 3000 m z przeszkodami wynikiem 8.31,04, odbierając go Jerzemu Chromikowi. Podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie w 1960 r. wynikiem 8:34,2 zdobył złoty medal na 3000 m z przeszkodami, wyprzedzając na ostatniej przeszkodzie Rosjanina Sokołowa. W 1961 r. w Wałczu ponownie poprawił rekord świata na 3000 m
z przeszkodami, osiągając czas 8.30,4. Zdzisław Krzyszkowiak był także 13-krotnym mistrzem Polski w biegach na 5000 m, 10000 m, 3 km z przeszkodami oraz w biegach przełajowych na 3 i 6 km w latach 1954-1962. Jego imieniem nazwano stadion lekkoatletyczny w Bydgoszczy. Rekordy życiowe Zdzisława Krzyszkowiak: 3000 m – 7:58,2, 5000 m – 13:51,6 , 10 000 m – 28:52,4, 3 km z przeszkodami – 8,30,4. Reprezentował barwy OWKS Lublin, CWKS Warszawa oraz WKS Zawisza Bydgoszcz.
Zdzisław Krzyszkowiak do sportu trafił przez przypadek. Jako dziecko był bardzo chorowity, ciągle nękały go groźne choroby. Był okres w jego życiu, gdy stracił zdolność chodzenia, utracił pamięć i mowę. Gdy podrósł, był niesamowicie mizerny i chudy. Z tego też powodu unikał jakiejkolwiek rywalizacji z rówieśnikami. Jego marzenia skupiały się wokół podróży do dalekich krajów. Widział siebie podążającego szlakami afrykańskich pustyni czy przedzierającego się przez puszcze nad Amazonką. Pierwsze jego zetknięcie ze sportem miało miejsce w czasie Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Był koniec wakacji, pilnie nasłuchiwał doniesień z Igrzysk. W Ostródzie, gdzie mieszkał było nudno, więc jak zwykle skrzywiony i przygarbiony snuł się po mieście. Krzyszkowiakowie mieszkali niedaleko stadionu, więc ilekroć „Krzyś” ( tak nazywano Krzyszkowiaka) przechodził widział na bramie stadionu napis zachęcający do zdobywania odznaki SPO. O takiej odznace marzył, mógłby się nią pochwalić przed kolegami. Był jednak bardzo poważny problem, aby zdobyć taką odznakę należało iść na stadion, rozebrać się i przebiec odpowiedni dystans. Na samą myśl o rozebraniu się przy innych i pokazaniu wystających żeber Krzyszkowiak szybko się wycofywał. Krzyszkowiak w tamtym czasie miał serdecznego kolegę Zdzisława Skowrońskiego. Skowroński uprawiał biegi długie. Właśnie to on spowodował, że chorowity i nieśmiały, stroniący od kolegów „Krzyś” podjął wyzwanie i zdecydował się na próbę zdobycia odznaki SPO. Dystans do przebiegnięcia wynosił 2 kilometry i, w co Krzyszkowiak nie mógł sam uwierzyć, udało mu się go pokonać.
W początki kariery sportowej Krzyszkowiaka znów wplątał się przy przypadek. Otóż, kilka dni później odbywały się w Olsztynie szkolne zawody w sztafecie 3 x 1000 m. W sztafecie jego szkoły miał biec Skowroński, lecz złamał rękę i sztafeta została zdekompletowana. Wtedy Skowroński zaproponował na swoje miejsce, Krzyszkowiaka, który pobiegł na miarę swoich możliwości. Sztafeta szkolna nie osiągnęła wielkiego sukcesu, lecz dla Krzyszkowiaka udział w sztafecie znaczyły bardzo wiele. Uwierzył
w siebie oraz zasmakował w bieganiu. Następnie były pierwsze próby treningu oraz udział w biegu ulicznym o nagrodę redakcji „Życia Olsztyńskiego”. Krzyszkowiak zajął trzecie miejsce i poczuł się pełnym zawodnikiem. W kilka miesięcy później jedzie do Przemyśla na Halowe Mistrzostwa Polski, gdzie w biegu na 3000 m zajmuje VII miejsce, a wraz
z kolegami zdobywa brązowy medal w sztafecie 3 x 800 m i jest to jego pierwsze
w karierze „pudło”.
W lecie 1949 r. jeszcze prowincjonalny zawodnik z Ostródy stał się bohaterem „bomby”, która wywołała wiele sensacyjnych doniesień obiegających całą prasę. W biegu na 5 km, na stadionie w Olsztynie, przy pełnej obsadzie sędziowskiej, Zdzisław Krzyszkowiak uzyskał najlepszy wynik w Polsce 15:16,0. Wiadomość ta brzmiała tak nieprawdopodobnie, że zaczęto wietrzyć niezdrową sensację. Komisja sędziowska uznała, że zawodnicy przebiegli o jedno okrążenie za mało, pomimo twierdzeń naocznych świadków, że wszystko było zgodnie z przepisami olsztyński wynik Krzyszkowiaka nie trafił do statystyk PZLA. Wśród niedowiarków nie brakowało także dziennikarzy. Jeden
z nich wręcz zaproponował Krzyszkowiakowi, aby ten zrezygnował z uprawiania biegów, gdyż taki chudzina nie powinien zajmować się długimi biegami. Te krzywdzące słowa
i artykuły w prasie bardzo zdenerwowały Krzyszkowiaka a jednocześnie spowodowały
u niego gwałtowny przypływ energii i pewności siebie. Takie opinie wzburzyły także działaczy olsztyńskich. Aby pokazać, że w czasie zawodów wszystko było w porządku zorganizowali jesienny bieg uliczny zapraszając min. najlepszych wówczas długodystansowców Polski Kielasa oraz Mańkowskiego. Bieg z wielkim trudem wygrał bardziej doświadczony Kielas, wyprzedzając Krzyszkowiaka o pół metra, Makowski był ok. 30 m w tyle.
Następny etap kariery Krzyszkowiaka, to powołania: jesienią 1950 r. do wojska, gdzie znalazł stabilizację swojej sytuacji życiowe, przechodząc wszystkie szczeble awansu dochodząc do stopnia majora, a na początku następnego roku na zgrupowanie treningowe do Zakopanego. Na zgrupowaniu dostał się pod opiekę Jana Mulaka. Mulak na wstępie ocenił zawodnika, jako zakompleksiałego melancholika. Jednak bardzo szybko zorientował się w nietypowej osobowości biegacza. Starał się dobierać mu takie normy
i treści treningowe, aby zawodnik stale czuł głód biegania. Nie zmuszał go do większych obciążeń niż to było konieczne. Krzyszkowiakowi bardzo odpowiadały metody treningowe stosowane przez trenera. Bardzo lubił, wielokilometrowe bieganie po leśnych duktach. Po takim treningu chętnie wracał na bieżnię lekkoatletyczną. Zmorą kariery sportowej Krzyszkowiaka były kontuzje i choroby. Można by powiedzieć,
że Krzyszkowiak najczęściej przebywał na stadionie i w gabinecie lekarskim.
Krzyszkowiak był już rozpoznawalnym biegaczem, poprawiał swoje wyniki, więc miał nadzieję, że na Igrzyska Olimpijskie do Helsinek w roku 1952 pojedzie. Decyzja sztabu szkoleniowego była niestety inna, pomimo, że wtedy Krzyszkowiak był rekordzistą kraju w biegu na 3000 m z przeszkodami oraz bardzo blisko rekordu Polski na 5 000 m. Czuł się pokrzywdzony tą decyzją, pomimo tego dalej trenował z wyjątkową pilnością
i zaangażowaniem.
Na następną szansę musiał czekać cztery lata. W roku 1956 Igrzyska Olimpijskie odbywały się w Melbourne. Wyjazdem na te igrzyska Krzyszkowiak spełnił swoje dwa marzenia. Marzenie sportowe – udział w najważniejszej dla każdego zawodnika imprezie sportowej oraz marzenie z dzieciństwa – wyruszyć w daleką egzotyczną podróż. Droga do Melbourne nie była jednak usłana różami. Dwa lata poprzedzające igrzyska były dla zawodnika stracone, rok olimpijski także nie szczędził kłopotów. Krzyszkowiak notował sporadyczne występy, choć wyniki były obiecujące to trudno było liczyć na biegacza, który częściej odwiedzał szpitale niż bieżnię. Na igrzyska zgłoszono go do biegów na
10 km oraz 3 km z przeszkodami.
Dystans 10 km traktował trochę po macoszemu, gdyż nie miał dosyć czasu, aby się do niego należycie przygotować, a poza tym nie lubił tego dystansu. Ogromnym zaskoczeniem dla niego było zdobycie 4 miejsca i pobicie rekordu Polski. Po tak obiecującym występie był pełen nadziei na start w drugiej konkurencji. Niestety także
w Melbourn tradycyjnie dopadł Krzyszkowiaka pech. Po ukończeniu biegu na 10 000 m, kiedy gratulował zwycięstwa Kucowi, ten przypadkowo nadepnął mu kolcem na palec, potem było fatalne zderzenie podczas biegu eliminacyjnego z innym zawodnikiem,
a następnego dnia został ugryziony przez psa. Występ w finale był niemożliwy. Po tych zdarzeniach, Krzyszkowiak panicznie bał się biegu z przeszkodami. Biegając ten dystans zawsze miał w podświadomości obawę o doznanie kontuzji. Ten właśnie strach przed powtórzeniem się wydarzeń z igrzysk prawdopodobnie pociągnął w dalszych latach cały łańcuch podobnych wypadków. Rok później podczas meczu z NRF odbił sobie stopę,
w 1958 r. podczas meczu z USA uderzył z całej siły nogą w płot, 1962 r., w roku 1962 na źle zabezpieczonym rowie z wodą we Frankfurcie nad Menem tak nieszczęśliwie upadł, że musiano go wynieść na noszach ze stadionu. Paradoksem jest to, że właśnie w tej konkurencji Krzyszkowiak odnosił największe swoje sukcesy.
Rok 1958 był dla Krzyszkowiaka rokiem sukcesów. Na Mistrzostwach Europy
w Sztokholmie Krzyszkowiak wystartował w dwóch konkurencjach, 10 000 m i 5 000 m.
Zaczęło się od 10 km i była to wielka niewiadoma, gdyż w tym roku Krzyszkowiak jeszcze na tym dystansie nie starował w zawodach. Rywale byli mocni. W stawce byli min. wicemistrz olimpijski z Melbourne, Węgier Kovacs, bardzo mocny i jednocześnie nieobliczalny Anglik Stanley Aldon czy Rosjanin Jewgienij Żukow. Anglik od samego startu dyktował mocne tempo chcąc tym zmęczyć rywali. Na siódmym kilometrze Krzyszkowiaka łapie kolka, z którą biegnie ok.1,5 km. W tym czasie Krzyszkowiak nie daje po sobie znać o swojej słabości, rywale niczego nie spostrzegają i to mógł być klucz do sukcesu. Zbliżał się ostatni kilometr biegu, Krzyszkowiak zaskakuje rywali ryzykownym aczkolwiek skutecznym manewrem. Rozpoczyna długi 800 metrowy finisz, błyskawicznie odskakuje od rywali ciągle zwiększając tempo. Kiedy rywale się zorientowali w sytuacji było już za późno do kontrataku. Po biegu był szczęśliwy,
a jednocześnie bardzo wyczerpany fizycznie.
Biegu na 5 000 m Krzyszkowiak obawiał się bardzo. Po „dziesiątce” był obolały,
a w biegu na 5000 m są eliminacje. I właśnie w eliminacjach było widać kryzys, jaki przechodził Krzyszkowiak, z trudem wywalczył 4 miejsce dające prawo startu w finale. Finał odbywał się trudnych w deszczu, bieżnia była mokra i ciężka. Krzyszkowiak lubi takie warunki, zawsze wolał biegać w deszczu niż upale. W finale sami znani na całym świecie specjaliści na dystansie. W stawce biegaczy jest jeszcze jeden Polak, Kazimierz Zimny. Właśnie on bierze na swoje barki taktyczne rozegranie tego biegu. Od początku forsuje mocne tempo, starając się zmęczyć przeciwników, gdyż w stawce ma najsłabszy finisz. Spośród zawodników ostre tempo Zimnego wytrzymuje Krzyszkowiak i obaj zawodnicy oderwali się od reszty. Do mety biegli we dwóch, ostatni kilometr brnęli przez kałuże i bajora, przed meta Krzyszkowiak finiszuje i wyprzedza kolegę. Krzyszkowiak złotym a Zimny srebrnym medalista Mistrzostw Europy.
Następny etap kariery Krzyszkowiaka, to okres przygotowań i start w Igrzyskach Olimpijskich w Rzymie – rok 1960. Rok 1959 dla Krzyszkowiaka pod względem sportowym był słaby. Krzyszkowiak czuł się rozbity psychicznie, chory, niemal niezdolny do podjęcia systematycznego treningu. Były nawet chwile, że zawodnik chciał zakończyć uprawianie sportu. Pod wpływem namów kolegów i zaleceń lekarzy wyjechał na leczenie. Zaczęto o nim zapominać, nie było go na czołówkach gazet. I właśnie w tym czasie dużą rolę w karierze Krzyszkowiaka odgrywa Jan Mulak. Ma miejsce wiele i długich rozmów
w cztery oczy. Mulak nie ustępuje, przedstawia zawodnikowi koncepcję przygotowań do Igrzysk w Rzymie, i tym razem Krzyszkowiak postanawia zaufać trenerowi przyjmując jego propozycję. Zimę zawodnik spędza w Krynicy poświęcając czas na leczenie i trening. Narzucił sobie taki reżim treningowy, jakiego do tej pory nigdy nie stosował. Codziennie 25 km biegu po lasach, górach i Parku Zdrojowym. Każdy przepracowany dzień przybliżał Krzyszkowiaka do startu na igrzyskach. Sam Krzyszkowiak czuł, że jego forma sportowa
i psychiczna poprawia się. Czuł się coraz lepiej, coraz pewniej ustępowała depresja psychiczna a świat stawał się dla niego kolorowy. Nie mógł się doczekać wiosny
i pierwszych startów, gdyż one dałyby odpowiedź na to, czy jego praca nie poszła na marne i jest jeszcze zdolny do osiągania wielkich wyników.
Zaczyna spokojnie, od dystansu, jak na niego wręcz sprinterskiego tj. 1500 m. Ustanawia swój rekord życiowy, to go podbudowuje wie, że jest szybki. Następnie przychodzi zwycięstwo po finiszu w biegu na 3000 m podczas Memoriału Kusocińskiego. Krzyszkowiak jedzie do Tuły na mecz z reprezentacją ZSRR. Tam pokazuje swoją klasę
w biegu na 3000 m z przeszkodami. Po spokojnym biegu na całym dystansie na ostatniej prostej przyspiesza i wygrywa zdecydowanie bijąc równocześnie rekord świata wynikiem 8:31,4 min. Teraz już jest pewien, że jest w znakomitej formie i urasta do roli głównego faworyta zbliżających się igrzysk. Jadąc do Rzymu boi się tylko niesamowitych upałów – 40oC w cieniu. W eliminacjach biegu 3000 m z przeszkodami pobiegł spokojnie i łatwo wygrał. Finał rozegrany dwa dni później w warunkach dla Krzyszkowiaka bardzo niekorzystnych, panował upał. Miał trudne zadanie, gdyż startował sam przeciw koalicji biegaczy ZSRR i RFN. Taktyka Krzyszkowiaka to spokój i zimna krew, nie szarpać się niepotrzebnie, nie reagować na każdy zryw konkurentów. Po starcie jest tak, jak przewidywano, Rosjanie szarpią tempo podobnie Niemcy a Krzyszkowiak biegnie spokojnie parę metrów za czołówką. 250 m do mety, Sokołow ( ZSRR) niecierpliwie ogląda się a Polak spokojnie z tyłu. Rosjanin przyspiesza, Polak jest czujny i pewny swojej siły. Wystarczyła chwila zawahania Rosjanina i następuje atak, raptowne przyspieszenie, nie ma szans na odparcie ataku, zwiększa się dystans, Krzyszkowiak wygrywa walkę lekki i rozluźniony. Tak wygrywają prawdziwi mistrzowie.
Następna wielka impreza to Mistrzostwa Europy w Belgradzie w roku 1962. Mimo, że był rekordzistą świata na swoim koronnym dystansie 3 000 m z przeszkodami to na mistrzostwa nie jechał jako faworyt. Swój start zakończył na eliminacjach zajmując czwarte miejsce. Sam przyznał, że brakowało mu formy, treningów i startów kontrolnych, dlatego nie było żadnej szansy na lepszy wynik.
Krzyszkowiak dalej walczył, jeszcze trenował, startował, w kraju był ciągle najlepszy, lecz jego kariera dobiegała do końca. Dzisiaj jest już legendą, która pokonała własną słabość.
Zdzisław Krzyszkowiak zmarł po długiej chorobie 24 marca 2003 r.



4. Janusz Sidło – Najbardziej pechowy oszczepnik świata.

Janusz Sidło (ps. Łokietek, ur. 19 czerwca 1933 w Szopienicach, zm. 2 sierpnia 1993 w Warszawie) - polski lekkoatleta oszczepnik. Pięciokrotny uczestnik Igrzyska Olimpijskich, wicemistrz olimpijski z Melbourne 1956 r. z wynikiem 79,98 m, 4 miejsce
w Tokio 1964 r., finalista z Rzymu 1960 r. 8 miejsce i Meksyku 1968 r. 7 miejsce
z wynikiem 80.56 m, uczestnik igrzysk w Helsinkach 1952 r., nie przeszedł przez eliminacje. Wynik z eliminacji w Rzymie 85,14 m dałby mu w finale złoty medal. Dwukrotny mistrz Europy: Berno 1954 r. z wynikiem 76,35 m i Sztokholm 1958 r.
z wynikiem 80,18 m. Brązowy medalista z Aten 1969r. z wynikiem 82,90 m Finalista Mistrzostw Europy w Belgradzie 1962 r. i Budapeszcie 1966 r. Rekordzista świata 1956 r. z wynikiem 83,66 m i Europy 1953 r. z wynikiem 80,15m. Trenował pod okiem Zygmunta Szelesta najsłynniejszego polskiego trenera oszczepników. Czternastokrotny mistrz
i siedmiokrotny rekordzista Polski. Rekord życiowy Janusz Sidły wynosił 86,22 m, także mistrz i rekordzista w rzucie granatem. Dwukrotny zwycięzca Plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na najlepszego polskiego sportowca – w roku 1954 i w roku 1955.
Po zakończeniu kariery sportowej został trenerem.
Najbardziej pechowy oszczepnik świata. Dziennikarze przydali mu przydomek „króla oszczepu”. Miał niespełna 16 lat, kiedy pierwszy raz wziął oszczep do ręki. Do tego czasu, jak każdy chłopak w tym wieku interesował się prawie wszystkim: grał w piłkę nożną, hokeja i siatkówkę, ale najbardziej ulubionym zajęciem było rzucanie kamieniami. W tym nikt mu nie dorównywał. Zanim ostatecznie zdecydował się na uprawianie rzutu oszczepem próbował równocześnie szczęścia w rzucie dyskiem. Pierwszy rzut oszczepem to ok. 35 m, niewiele. Pojechał na zawody do Warszawy i wśród rówieśników zajął
2. miejsce z obiecującym wynikiem 53,73 m. Zwrócił na siebie uwagę trenerów i od tego zaczął systematyczny trening. W roku 1949 w Katowicach wywalczył tytuł mistrza Polski juniorów. Po trzech miesiącach treningu Janusz Sidło został powołany do reprezentacji kraju na mecz z Rumunią. Przypomnijmy, że miał wtedy tylko 16 lat. Zjadła go jednak trema, rzucił tylko 51,29 m i zajął ostatnie miejsce. Rok później w meczu
z Czechosłowacją także dotkliwa porażka i Sidło wypadł z kadry. Jesienią roku 1950 Janusz Sidło zaczął treningi w „Spójni” Gdańsk. Tu interesowano się nie tylko jego wynikami sportowymi, ale także postępami w nauce, gdyż nie zawsze wyglądały one
w wydaniu Sidły ciekawie. W 1951 r. Sidło ponownie założył koszulkę z Białym Orłem na mecz z Lekkoatletami ZSRR. Jako jedyny z Polskiej ekipy Janusz Sidło odniósł zwycięstwo.
Na igrzyskach debiutował w roku 1952. Przed wyjazdem jednak musiał jeszcze zdać egzamin maturalny. Do Helsinek pojechał jednak bez trenera i nic nie osiągnął. Odpadł w eliminacjach z przeciętnym wynikiem 62,16 m. Po powrocie do wioski olimpijskiej, zdenerwowany słabym startem, rzucił oszczepem o siedem metrów dalej niż w konkursie. Milowym krokiem w karierze Sidły był mecz lekkoatletyczny NRD-Polska
w roku 1953. 20-letni zawodnik jechał do Jeny z rekordem życiowym poniżej 70 metrów.
W drugiej serii o prawie 8 m poprawił swoje najlepsze osiągnięcie 77,32 m. Był tak pewny zwycięstwa, że postanowił zakończyć konkurs. Ekipa filmowców poprosiła go jednak
o jeszcze jedną próbę. Zgodził się i jako drugi na świecie rzucił oszczep na odległość 80,15 metrów. Do rekordu świata zabrakło mu 26 centymetrów.
Janusz Sidło tajniki rzucania oszczepem doskonalił pod okiem trenera Zygmunta Szelesta. W czasie, gdy Janusz Sidło zaczynał swoją karierę, Zygmunt Szelest był u jej schyłku. W 1949 r. obaj pretendowali do kadry na wspomniany już mecz z Rumunią, rywalizację, jak wiemy wygrał Sidło. Szelest zajął się za wychowywanie swoich następców. W grudniu 1951 r. pod opiekę Szelesta trafia Sidło, wtedy zaczyna się wspaniała współpraca, która doprowadza do wspaniałych sukcesów. Sidło zawsze podkreślał, że bez nauk i rad trenera nie byłoby jego sukcesów. W połowie drogi do Igrzysk Olimpijskich w Melbourne odbyły się Mistrzostwa Europy w Bernie. Tam Sidło zdobywa tytuł mistrzowski. Pół roku przed igrzyskami w Melbourne w roku 1956, Sidło ustanowił w Mediolanie rekord świata wynikiem 83,66. Do Australii jechał jako faworyt, ale nie jedyny. Był wprawdzie rekordzistą świata, jednak w międzyczasie musiał kilka razy poczuć gorycz porażki. Wyrośli mocni rywale tacy, jak Norweg Danielsen, Francuz Macqueta, Rosjanin Cebulanko czy Polak Kopyto. Szczególnie Sidło obawiał się Norwega, który regularnie rzucał „osiemdziesiątki” i miał monopol na wygrywanie. Na stadionie olimpijskim w czasie konkursu oszczepnikom przeszkadzał wiatr. Janusz Sidło obejmuje prowadzenie dopiero w trzeciej kolejce, późniejszy zwycięzca, Danielsen z trudem przedostaje się do finału. W czwartej próbie wykonuje jednak rzut życia i osiąga wynik dający mu zwycięstwo. Janusz Sidło zdobywa tytuł wicemistrzowski, lecz dla niego jest to klęska. Jego interesowało tylko zwycięstwo, niestety to się nie udało.
Janusz Sidło po Igrzyskach ciągle szuka okazji, aby udowodnić, że to on jest najlepszym oszczepnikiem świata. Przyjmuje wszystkie zaproszenia, jakie do niego docierały z całej Europy. Jeździł z zawodów na zawody i zawsze wracał jako zwycięzca. W roku 1958 na Mistrzostwach Europy w Sztokholmie zdobywa drugi z rzędu tytuł mistrza Europy. W międzyczasie ma na swoim koncie 12 kolejnych zwycięstw w meczach międzypaństwowych, nowy rekord Polski z wynikiem 85,56 m ustanowiony w Berlinie.
Z takim dorobkiem Janusz Sidło jedzie na kolejne Igrzyska Olimpijskie do Rzymu w roku 1960.
W eliminacjach Sidło rzucił oszczep na odległość 85,14 m. Dla innych zawodników to nokaut. Wydawało się, że żaden z konkurentów nie podniesie się po takim ciosie. Jednak stało się inaczej. Na rozgrzewce przed półfinałem mało brakowało, aby oszczep jednego z zawodników trafił Janusza Sidłę w twarz. Sidło był tym zdarzeniem, tak roztrzęsiony, że nie potrafił awansować do finału. Do niepowodzenie Sidły przyczynił się także Norweg Pedersen. Norweg był pierwszy na liście startowej i on miał rozpocząć kolejkę, zaraz po nim nasz zawodnik. Sidło nie wiedział, że Norweg nie przystąpi do konkursu, więc nie kwapił się z z przygotowaniem do rzutu. Nagle sędzia wywołał nazwisko Sidły, zaskoczony tym pierwszy rzut oddał w pośpiechu, nie przygotowany zupełnie do próby. Cała sytuacja wytrąciła Sidłę z równowagi, co skutkowało zajęciem dopiero 8 miejsca.
Po igrzyskach w Rzymie Sidło ponownie wpadł w wir startów, gdzie ponownie udowadniał światu, że to on jest najlepszy. Przyszły kolejne zwycięstwa na zawodach.
Rok 1964 i zbliżające się Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Janusz Sidło znów
w wysokiej formie, kryzys minął, nastała seria zwycięstw, ale także przybywało rywali. Bariera 80 m to dla rzeszy oszczepników to już norma. W Tokio złoty medal można było zdobyć rzucając na odległość 82,66 m. Nie była to odległość imponująca. Tylko czterem zawodnikom udało się pokonać 80 m, w tej czwórce był także Janusz Sidło niestety, jako czwarty. Niepowodzeniem zakończył się także start olimpijski i w Meksyku w roku 1968. Janusz Sidło zajął siódme miejsce wynikiem 80,58 m.
Czas był nieubłagany, należało już myśleć o zakończeniu kariery przed czy Sidło bardzo długo się bronił. Jeszcze podczas pożegnalnych zawodów w roku 1973, mając 40 lat, wygrał z dobrym wynikiem 74,48 m. Zaczął chorować, badania wykazały, że ma wodę w płucach, miał też kłopoty z sercem. Po operacji czuł się coraz gorzej. Załamał się, przestał walczyć. Chyba pierwszy raz w życiu. Zmarł 2 sierpnia 1993 roku.




5. Józef Szmidt - Kangur ze Śląska

Józef Szmidt ur. 28 marca 1935 w Miechowicach, obecnie dzielnica Bytomia – lekkoatleta, trójskoczek, dwukrotny mistrz olimpijski, rekordzista świata. Urodził się na terenie ówczesnych Niemiec w rodzinie niemieckojęzycznej pod nazwiskiem Jozef Schmidt, po zakończeniu II wojny światowej zmienił nazwisko oraz nauczył się języka polskiego. Był jednym z najwybitniejszych lekkoatletów. Jako pierwszy zdobył dla Polski dwa złote medale olimpijskie: oba w trójskoku na olimpiadach w Rzymie w 1960 r.
z wynikiem 16,81 m i w Tokio w 1964 r. z wynikiem 16,85 m - były to jednocześnie rekordy olimpijskie. Drugi złoty medal był tym większym osiągnięciem, że na kilka miesięcy przed olimpiadą przeszedł operację kontuzjowanego kolana. Na swoich trzecich igrzyskach olimpijskich w Meksyku w 1968 r. Szmidt uzyskał 16,89 m, ale wystarczyło to tylko na 7 miejsca. Poza zwycięstwami olimpijskimi Szmidt dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Europy w Sztokholmie w 1958 r. i w Belgradzie w 1962 r. Startował też
w Budapeszcie w 1966 r. zajął 5 miejsce oraz w Helsinkach w 1971 gdzie zajął 11 lokatę. Jako pierwszy człowiek na świecie osiągnął 17 metrów w trójskoku -17,03 m na stadionie w Olsztynie w 1960 r.. Rekord ten został pobity dopiero po ośmiu latach. Dziewięciokrotnie był rekordzistą Polski w: w trójskoku, skoku w dal i sztafecie 4 x 100 m. 13 razy zdobywał mistrzostwo Polski: trójskok 1958, 1960, 1962, 1963, 1965, 1966, 1967, 1969, 1970 i 1971, skok w dal 1961, sztafeta 4 x 100 m 1959, 1960. Rekordy życiowe: skok w dal – 7,84 m, trójskok – 17,03 m. Dwukrotnie był zwycięzcą Plebiscytu Przeglądu Sportowego. Zajął następujące miejsca w pierwszej dziesiątce: w 1958 r. –
4 miejsce, w 1960 r. – 1 miejsce, w 1962 r. – 2 miejsce, w 1963 r. – 2 miejsce, w 1964 r. – 1 miejsce.
W 1975 Józef Szmidt wyjechał do RFN, powrócił do Polski w 1992 r. we wsi Zagozd k/Drawska Pomorskiego kupił kilkanaście hektarów ziemi i zajmuje się m.in. hodowlą kóz. Z żoną Łucją ma synów Dariusza i Borysa.
Do uprawiania sportu namawiał go brat Edward, wtedy jeden z najlepszych Polskich sprinterów. Znał ambicję brata, prowokował go, nieustannie żartował, a Józef Szmidt zaciskał zęby, wytężał siły, by dorównać bratu. Po biegach na leśnym podłożu przyszła kolej na skoki. I tu się okazało, że Józek nie jest gorszy od brata, a wręcz ze skoku na skok uzyskuje lepsze wyniki niż reprezentant kraju. Wtedy Edward postanowił sprawdzić Józka w trójskoku, jednej z najtrudniejszych dyscyplin lekkoatletycznych. Okazało się, że jest dobry. Edward namówił brata, aby ten zaczął trenować umawiając go na spotkanie w „Górniku” Zabrze. Ten jednak nie stawił się na spotkanie, gdyż obawiał się, że go wyśmieją widząc 20 –letniego dryblasa. Edward nie dał jednak za wygraną, przyniósł klubową deklarację, samodzielnie wypełnił i dał bratu do podpisania. Przez najbliższe dwa miesiące, wtedy, gdy Józek miał iść na trening, zawsze coś bardzo pilnego wypadało mu do załatwienia. W końcu brat prawie siłą zaprowadził Józka na trening. I tak się zaczęło. Józef Szmidt miał jedną bardzo dobrą cechę. Wszystko, za co się zabrał, robił to solidnie. Więc jeżeli zdecydował się na trening to trenował sumiennie. Efekty przychodziły szybko i były optymistyczne, wyniki rosły z każdym startem. Rozwój kariery sportowej na rok zahamowała służba wojskowa. Jednak przy pomocy brata, przeniesiono Józefa Szmidta do jednostki we Wrocławiu, gdzie mógł zostać członkiem klubu sportowego i uzyskać przepustki na treningi. Na pierwszy obóz kadry w Spale pojechał, gdy przekroczył odległość 15 m. Był indywidualistą i zawsze uparcie forsował swoje zdanie z tego powodu nazwano go „buntowszczykiem”, grożąc wydaleniem z obozu.
Na Mistrzostwach Europy w Sztokholmie omal nie przegapił startu. Na stadion przyszedł zaledwie na 15 minut przed rozpoczęciem konkursu. Konkurs odbywał się
w fatalnych warunkach. Po wielogodzinnym, ulewnym deszczu rozbieg przypominał bajoro, a piasek na zeskoku nie był już w stanie wchłaniać więcej wody. Początkowo prowadził Szmidt, lecz w piątej kolejce Rosjanin Riachowski skoczył 16,02 m. Wszyscy uważali, że losy konkursu są już rozstrzygnięte, zważając na to, że warunki pogodowe w dalszym ciągu się pogarszały. Szmidt przed ostatnią swoja próbą długo się koncentruje, rozbieg, idealne trafienie w belkę i skok na odległość 16,43 m. Nowy rekord Polski i tytuł mistrza Europy. Rok 1960 w Olsztynie, Mistrzostwa Polski na kilka tygodni przed Igrzyskami Olimpijskimi w Rzymie. W czasie konkursu idealne warunki do skakania
i skok na odległość 17,03 m. Wspaniały rekord świata i pokonana bariera 17 m.
W Rzymie był zdecydowanym faworytem i nie zawiódł. Skok na odległość 16,81 m dał mu złoty medal i rekord Igrzysk Olimpijskich.
Po Igrzyskach w Rzymie już zaczął myśleć o następnych, które miały się odbyć
w Tokio w 1964 r. Tymczasem znaleźli się tacy, którzy chcieli go spisać na straty, uważając, że 29 letni zawodnik jest już za stary i nie poradzi sobie z młodszymi konkurentami.
W tym roku Szmidt dokonał jeszcze jednej sensacyjnej rzeczy. Otóż podczas Memoriału Kusocińskiego wygrał sprint, pokonując między innymi mistrza ZSRR Edwinsa Ozolina. W tym czasie los także nie oszczędzał Józefa Szmidt, nastąpiła operacja wyrostka robaczkowego i utrata wielu kilogramów, co niekorzystnie odbiło się na jego formie. Jednak Józef Szmidt nie zwykł się łatwo poddawać. Rok 1962 to rok Mistrzostw Europy w Belgradzie. Historia się powtórzyła. Podobnie, jak w Rzymie Józef Szmidt zapewnia sobie zwycięstwo i tytuł mistrza Europy ostatnim skokiem na odległość 16,55 m pokonując Rosjanina Goriajewa.
Józef Szmidt nigdy się nie bał i nie unikał walki. W finale Igrzysk Olimpijskich
w Tokio w roku 1964 po trzech kolejkach wyprzedzał wyraźnie rywali rezultatem 16,65 m. Zaczęła go boleć operowana przed igrzyskami noga. Kilka godzin przed zawodami zdjął bandaż, uważał, że nie wypadało skakać w pozawijanej nodze. Postanowił zrezygnować
z dalszych skoków, gdyż uważał, że w tym dniu żaden z rywali nie powinien mu zagrozić. Jedna, gdy reprezentanci ZSRR Krawczenko i Fiedosjejew, zbliżyli się do jego wyniku na niebezpieczną odległość kilku centymetrów, Józef Szmidt zaczął ponownie się rozgrzewać, aby kontynuować konkurs. Riposta na wyniki konkurentów była imponująca, gdyż skok na odległość 16,85 m załatwiał wszystko i oznaczał złoty medal i nowy rekord olimpijski. Śmiało można Józefa Szmidta nazwać „mistrzem ostatniego skoku”. W kraju witały go tłumy.
Józef Szmidt w czasie swojej kariery wspaniale walczył nie tylko z konkurentami, lecz wieloma kontuzjami i chorobami. Mówiono, że jego kontuzje i choroby to haracz za zbyt późno rozpoczętą karierę sportową. Jego droga do sukcesów była jednocześnie drogą przez „mękę”. Dramatyczny był rok poprzedzający Igrzyska w Tokio, gdzie diagnoza lekarzy mówiła o naderwaniu przyczepu więzadła stawu kolanowego, połączonego
z zapaleniem kalatek maziowych, wysięk i konieczność operacji. Po operacji chodził
o lasce, a w tajemnicy przed lekarzami przeprowadzał najpierw łatwe, a potem coraz trudniejsze ćwiczenia.
Po Igrzyskach w Tokio Szmidt zwierzył się, że jego marzeniem jest start na trzech kolejnych igrzyskach. Marzenia mistrza przyjmowano z przymrużeniem oka, widząc
w nim tylko krzepkiego staruszka. Żarty na swój temat potęgowały w nim upór, wierzył, że go stać na jeszcze jedno olimpijskie zwycięstwo, a może nawet na rekord świata. Przed Meksykiem mając 33 lata, czuł, że forma zwyżkuje. W próbach sprawnościowych bił swoje rekordy życiowe, czuł, że organizm ma ”naładowany dynamitem”. Znów pech dał znać o sobie, naderwanie ścięgna i stan zapalny, niemal całe lato wypadło z cyklu treningowego. Do Meksyku jechał ze świadomością, że nie jest w najwyższej formie. Aktualna forma wystarczyła na dostanie się do finału, uzyskując lepszy rezultat niż
w Tokio, ale wystarczyło to do zajęcia siódmego miejsca.
Dwa lata później w Budapeszcie w roku 1966 na Mistrzostwach Europy startował
z owrzodzeniem dwunastnicy, skręcał się z bólu, ale skakał. Zabrakło jednak dla niego miejsca na podium zajął 5 miejsce. Porażkę przeżywał w samotności.
Józef Szmidt dalej walczył, nie poddawał się, w dalszym ciągu chciał błyszczeć na stadionach świata. W swoim uporze dotrwał do Mistrzostw Europy w Helsinkach, które odbyły się w roku 1971. Startował tam bez powodzenia zajmując dopiero 11 miejsce. Stary mistrz musiał pogodzić się z upływającym czasem i uznać wyższość młodszych rywali.
Był wspaniale walczącym sportowcem, nigdy nie lubił mówić o sobie i swoich sukcesach. Nikomu publicznie nie zdradził, dlaczego wyjechał do Niemiec, ani dlaczego powrócił do Polski. Jedno jest pewne, że po wojnie objęty zapisem cenzury. Jego nazwisko przestało się nawet pojawiać we wspomnieniowych wydawnictwach. Kiedy w jednym
z wywiadów przyznał, że nie pójdzie na wybory do Sejmu Józef Szmidt znalazł się na czarnej liście, nigdzie nie mógł dostać pracy. Do Niemiec dostał się przez Amsterdam, wykorzystując wyjazd grupowy na mecz eliminacyjny do Mistrzostw Europy pomiędzy Polską a Holandią.

6. Barbara Sobotta – Dama Wunderteamu.


Barbara Sobotta (poprzednie nazwiska Barbara Lerczak, Barbara Janiszewska,
ur. 4 grudnia 1936 w Poznaniu, zm. 21 listopada 2000 w Krakowie - sprinterka, mistrzyni Europy i medalistka olimpijska.
Specjalizowała się w biegach krótkich, największe sukcesy odnosiła na 200 m. Trzykrotnie startowała w igrzyskach olimpijskich. W Melbourne w 1956 r. nie odniosła sukcesów - na 200 m odpadła w półfinale. W Rzymie w 1960 r. zdobyła brązowy medal
w sztafecie 4 x 100 m, wraz z Teresą Ciepły, Celiną Jesionowską i Haliną Górecką, a na 200 m była piąta w finale. W Tokio w 1964 r. znów była w finale na 200 m, zajmując
6 miejsce.
Wielkie sukcesy odniosła podczas mistrzostw Europy, gdzie zdobyła w sumie dwa złote i dwa brązowe medale. W Bernie w 1954 r. była czwarta na 200 m, a w sztafecie
4 x 100 m zajęła 5 miejsce. W Sztokholmie w 1958 r. została mistrzynią Europy na 200 m oraz brązową medalistką w sztafecie 4 x 100 m. W Belgradzie w 1962 r. zdobyła brązowy medal na 200 m, a sztafeta z jej udziałem oraz Teresy Ciepły, Marii Piątkowskiej
i Elżbiety Szyrokiej zdobyła medal złoty. Siedemnaście razy zdobywała mistrzostwo Polski: 100 m - 1953, 1954, 1957 i 1958, 200 m - 1953, 1954, 1955, 1956, 1957, 1958, 1959, 1960, 1961, 1962 i 1963, sztafeta 4 x 100 m - 1955 i 1963. 27 razy poprawiała rekordy Polski. Zajęła 9 miejsce w Plebiscycie „Przeglądu Sportowego” w 1958r.
Była żoną olimpijczyków Zbigniewa Janiszewskiego i Piotra Sobotty. Matka aktora Łukasza Nowickiego. Miała też w swoim życiu epizod aktorski - wystąpiła w filmie Andrzeja Kondratiuka Dziura w ziemi.
Barbara, z domu Lerczak, urodziła się w Poznaniu, tam zaczęła biegać, potem przeniosła się do Gdańska. W końcu wybrała Kraków i - jak nam mówiła nieraz - nie żałowała. Tutaj poczyniła wielkie postępy w sprintach, Kraków ponadto oczarował ją swym pięknem, tu też ukończyła historię sztuki.
W 1958 r. polska lekkoatletyka swój największy w historii triumf osiągnęła na Mistrzostwach Europy. W Sztokholmie dobyliśmy aż 8 złotych medali. Siedem było dziełem lekkoatletów, a jeden wywalczyła kobieta - właśnie Barbara Janiszewska - nazwisko z pierwszego małżeństwa. Zwyciężyła na 200 metrów, wzbudzając podziw nie tylko jako szybkonoga sprinterka, ale za wyjątkową urodę. Wybrano ją wtedy miss mistrzostw Europy. Potem niektórzy twierdzili, że dzięki temu dodatkowemu tytułowi Polska miała na Mistrzostwach Europy dziewięć złotych medali.
Na Mistrzostwach Europy w Belgradzie w 1962 r. wywalczyła znów złoto, ale tym razem w sztafecie sprinterskiej. Szykowała się do igrzysk w 1964 r. w Tokio. Z Rzymu 1960 r. przywiozła brąz w sztafecie, liczyła następnie, że w stolicy Japonii wywalczy jeszcze więcej. Szczególne nadzieje wiązała ze sztafetą, bo do dotychczasowych kadrowiczek dołączyły młode talenty Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska. Kiedy rozpoczęła przygotowania do igrzysk w Tokio, doznała ciężkiej kontuzji, zerwała ścięgno Achillesa. Jej konkurentki ćwiczyły, ona przebywała u lekarzy. Jeden z nich wyrokował, że nigdy nie wróci na bieżnię. Zawodniczka się nie poddawała, walczyła z urazem, w końcu wznowiła treningi. W tym samym czasie podobne perypetie przechodził Józef Szmidt, faworyt trójskoku, ale przez wiele miesięcy kontuzjowany. Wyścig tej dwójki z czasem, aby zdążyć na igrzyska, pasjonował całą Polskę. Oboje w ostatniej chwili pojechali do Japonii i Schmidt zwyciężył w trójskoku. Barbara Sobottowa weszła do finału biegu na 200 m, natomiast nie startowała w sztafecie, która zdobyła złoto. Długie leczenie kontuzji uniemożliwiło jej zakwalifikowanie się do czwórki sztafetowej. Ta sama kontuzja spowodowała potem, że Barbara Sobottowa ostatecznie pożegnała się z bieżnią, a chciała biegać do Igrzysk w Meksyku.


7. Jerzy Chromik – Chciał być czarodziejem piłki.

Jerzy Chromik - ur. 15 czerwca 1931 w Kosztowach - dzielnica Mysłowic, zm. 20 października 1987 w Katowicach - specjalista biegów długich. Jego trenerem był m.in. Jan Mulak. Zawodnik Górnika Mysłowice, OWKS Kraków i Górnika Zabrze.
Mistrz Europy na 3000 m z przeszkodami podczas mistrzostw w Sztokholmie
w 1958 r. Uczestnik mistrzostw Europy w Bernie w 1954 r. oraz w Belgradzie w 1962 r. Trzykrotny rekordzista świata na 3000 m z przeszkodami 8.32.0 min. w 1958 r. Dwukrotny olimpijczyk w Melbourne w 1956 r. oraz w Rzymie w 1960 r., jednak bez sukcesów. Jedenastokrotny mistrz Polski. Dwukrotnie zwyciężył w głównym biegu na 3000 m Memoriału Kusocińskiego w 1955 r. i w 1958 r.
Rekordy życiowe: 800 m – 1.52.2, 1000 m – 2.28.6, 1500 m – 3.44.8, 3000 m – f7.56.4, 5000 m – 13.51.0, 10000 m – 29.10.0, 3000 m z przeszkodami – 8.32.0.
Inżynier – mechanik górnictwa. Od 1989 rozgrywany jest w Mysłowicach bieg uliczny – Memoriał Jerzego Chromika.
Jerzy Chromik urodził się w rodzinie maszynisty parowozowego Józefa i Berty
z domu Stańczyk. Należał do pokolenia górnośląskiej młodzieży, której życie hartowały wydarzenia drugiej wojny światowej oraz powojenny system polityczny i społeczno-gospodarczy. Jerzy rozpoczął naukę w 1938 roku w szkole powszechnej polskiej
w Kosztowach, by w latach 1939-1945 kontynuować ją w szkole powszechnej niemieckiej oraz zakończyć w 1945 roku w szkole powszechnej polskiej. W 1945 roku podjął dalszą edukację w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki w Mysłowicach, w którym złożył tzw. małą maturę. W latach 1948-1952 ukończył Liceum Mechaniczne w Zabrzu z dyplomem mechanika. Od najmłodszych lat Jerzy interesował się sportem. Mimo przeciwwskazań lekarskich starał się go czynnie uprawiać. Początkowo grał w piłkę nożną w drużynie LZS Kosztowy. Gdy W 1947 roku także uczniowie mysłowickiego gimnazjum zobligowani zostali do uczestnictwa w tzw. Biegach Narodowych, lekarz nie dopuścił Jerzego Chromika do startu. Jurek był chłopcem szczupłym, jednocześnie silnym, bardzo sprawnym i ambitnym. Niespodziewanie jego ulubioną dyscypliną stała się lekkoatletyka. W czasie nauki w zabrzańskim liceum zapisał się do Klubu Sportowego "Górnik" Zabrze. Już w 1950 roku w biegu na dystansie 5000 m Jerzy Chromik zdobył tytuł mistrza Śląska. Dzięki uporowi i olbrzymiej pracowitości na treningach talent Jerzego rozwinął się błyskawicznie. Już w 1951 roku nazwisko Chromik stało się bardzo znane w Polsce, gdy
w czasie Pierwszej Ogólnopolskiej Spartakiady zwyciężył niespodziewanie w biegach na 3000 m z przeszkodami i na 5000 m. To sprawiło, że Chromikiem zainteresował się trener kadry narodowej Jan Mulak.
W 1952-1953 Jerzy został powołany do wojska. Jednakże służby nie odbywał
w jednostce. Podobnie jak innych, wybitnych sportowców skierowano Jerzego do Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego w Krakowie, w którego ośrodku stworzono doskonałe warunki dla dalszego rozwoju jego talentu. Od 1952 roku stał się silnym punktem reprezentacji Polski, której barwy reprezentował 23 razy. W 1955 roku podczas
II Międzynarodowych Igrzysk Sportowych Młodzieży w Warszawie pokonał słynnego
i legendarnego biegacza czeskiego Emila Zatopka w biegu płaskim na 1 km, poprawiał rekord świata na 3000 m z przeszkodami na zawodach w Bernie wynikiem 8.41.2 min.
i w Budapeszcie wynikiem 8.40.2 min., oraz w 1958 roku podczas meczu lekkoatletycznego z USA w Warszawie wynikiem 8.32.2 min. Uczestniczył w Igrzyskach Olimpijskich w Melbourne w 1956 r. i w Rzymie w 1960 r., w których nie miał szczęścia zdobyć medali. Jerzy Chromik ustanowił 21 rekordów Polski na dystansach 1500 m, 2000 m i 3000 m. Pobił rekord Polski legendarnego Janusza Kusocińskiego na 10 000 m. Jedenastokrotnie był mistrzem Polski na 3000 m z przeszkodami, 5000 m i 10 km oraz
w biegach przełajowych. Trzykrotnie zdobywał złote medale mistrza Europy. Ostatnim osiągnięciem było zajęcie pierwszego miejsca w L”Humanite w biegu na 10 km w 1962 roku. W tym też roku zakończył dwunastoletnią letnią, niezwykle bogatą karierę czynnego sportowca. Jerzy Chromik stał się legendą polskiej lekkoatletyki.
Ponieważ w Polsce Ludowej nie było oficjalnego zawodowstwa, dla zapewnienia odpowiednich warunków bytowych i stworzenia możliwości wyłącznego poświęcenia się sportowi wybitnym zawodnikom, utrzymywano nielegalnie i utajone tzw. zawodowstwo państwowe. Toteż w latach 1953-1957 Jerzy Chromik zatrudniony był w wydziale inwestycji budownictwa sportowego Rady Głównej Zrzeszenia Sportowego "Górnik". Od 1957 roku rozpoczął pracę w kopalni węgla "Wujek" na stanowisku sztygara zmianowego a następnie inspektora w dziale inwestycji. W 1961 roku rozpoczął studia na Wydziale Górniczym Politechniki Śląskiej im. Wincentego Pstrowskiego, by w 1966 roku uzyskać dyplom inżyniera górniczego. Specjalizując się w mechanizacji górnictwa uczestniczył
w ruchu racjonalizatorskim. Osiągnięciem w tej dziedzinie było opracowanie projektu stojaka hydraulicznego. W 1986 roku przeszedł na emeryturę.
Jerzy Chromik otrzymał tytuł Zasłużonego Mistrza Sportu. Odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski /1964/ oraz nadano mu wiele innych odznaczeń, orderów, medali i dyplomów. Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego nadał Jerzemu Chromikowi „za wybitne osiągnięcia sportowe i wyjątkową postawę" medal Kallos Kagathallos. W 1985 roku w plebiscycie Dziennika Zachodniego, OTV Katowice oraz Ministerstwa Górnictwa i Energetyki przyznano tytuł najwybitniejszego sportowca klubów górniczych w Polsce w okresie 40-lecia. Nazwisko słynnego mistrza starano się upamiętnić w rodzinnych Kosztowach przez nazwanie ulicy i znajdującej się przy niej Szkoły Podstawowej nr 16, imieniem Jerzego Chromika w 1990 r. Również władze sportowe miasta Mysłowice dla upamiętnienia wielkiego sportowca, od 1989 roku organizują "Cross o Memoriał Jerzego Chromika".
Jerzy Chromik zmarł nagle 20 października 1987 roku i pochowany został na cmentarzu parafialnym w Zabrzu.

8. Zakończenie
Myślę, że zaprezentowane sylwetki wspaniałej drużyny lekkoatletycznej lat 50 i 60 w jakimś stopniu przybliżą czytelnikowi atmosferę, jaka panowała w tamtych czasach. Na pewno nie są to sylwetki typowe. Dzisiaj, aby osiągnąć sukcesy w sporcie należy uprawianie sportu zaczynać bardzo wcześnie i przechodzić poszczególne szczeble rozwoju pod czujnym okiem trenera. Sam talent i samozaparcie nie wystarczą. Musi być trener, musi być baza oraz przede wszystkim pieniądze, jeśli chcemy osiągnąć wysoki poziom. Dawniej wiele elementów treningowych polegało na improwizacji. Aby osiągnąć sukcesy należało mieć sam talent i poprzeć go żmudną i ciężką pracą. Trudno w chwili obecnej wyobrazić sobie aktualnych mistrzów trenujących w spartańskich warunkach bez całego zaplecza specjalistów zaczynając od odnowy biologicznej czy żywienia, kończąc na psychologach.



Bibliografia



1. H. Biliński i inni, Sportowcy XXX lecia, Wyd. „Sport i Turystyka”,
Warszawa, 1974.
2. Z. Głuszek , Polscy olimpijczycy, Wyd. „Sport i Turystyka”, Warszawa, 1976.
3. A. Gowarzewski i inni, Sportowe asy, Wyd. „ Sport i Turystyka”, Warszawa, 1987.
4. J. Mrzygłód, Polski sport przedstawia się, Wyd. Krakowa Agencja Wydawnicza,
Warszawa 1980.
5. W. Osterloff, W. Żłobik, Od Aten do Montrealu, Wyd. „ sport i Turystyka”,
Warszawa 1977.
6. J. Suszko, Cudowna drużyna królowej sportu, Wyd. „Sport i Turystyka”,
Warszawa, 1974.
7. S. Sieciarski, Sport w Polsce, Wyd. „Interpress”, Warszawa, 1976.
8. B. Tomaszewski, Spotkania ze sportem, Wyd. „Sport i Turystyka”, Warszawa,
1964.
9. B. Tomaszewski, Dziesięć moich olimpiad, Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza,
Warszawa, 1980.
10. B. Tomaszewski, Rok olimpijski, „Sport Olimpijski”, Wyd. „Sport i Turystyka”,
Warszawa, 1965.
11. B. Tuszyński, J. Lis, Wspomnienia Olimpijskie, Wyd. „ Sport i Turystyka”,
Warszawa 1976.


Wyświetleń: 2561


Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione.