Katalog Bogumiła Pułaczewska Język polski, Artykuły "Obmapywanie europy, czyli dziennik okrętowy" i "Aaameryka". Motyw podróży w prozie Mirona BiałoszewskiegoO kulturze języka, frazeologii uczniów, ćwiczeniach słownikowo-frazeologicznych i błędach frazeologicznychMOTYW PODRÓŻY W PROZIE MIRONA BIAŁOSZEWSKIEGO "OBMAPYWANIE EUROPY, CZYLI DZIENNIK OKRĘTOWY" I "AAAMERYKA"Motyw podróży w prozie Mirona Białoszewskiego przedstawiony w utworach "Obmapywanie Europy, czyli dziennik okrętowy" i "AAAmeryka" związany jest z autorem, który wiele podróżował w ostatnim okresie swego "życiopisania". Będąc narratorem tych podróży przemierzył Europę i zwiedził Amerykę. M. Białoszewski (1922-1983) ciekawie opowiada o swoich peregrynacjach. Wcielając się w rolę podróżnika komentuje i rekonstruuje morską podróż do państw europejskich i wyprawę do Ameryki. Te dwie krótkie opowieści o dalekich podróżach pozwalają spojrzeć na twórczość autora i zobaczyć istotne elementy jego wyobraźni prozatorskiej. Zdaniem krytyków autobiografia Mirona Białoszewskiego opowiadana w poezji i w prozie pełna jest luk i niedopowiedzeń, wciąż pełna białych plam. Nie jest również jasne, jak dalece każde opowiadanie jest autobiograficzne. Można tutaj nawiązać do białych plam w dosłownym znaczeniu potocznej metafory w skojarzeniu z mapą. "Obmapywanie Europy, czyli dziennik okrętowy" i "AAAmeryka" są to w całości opowieści o dalekich podróżach. "Obmapywanie..." zaczyna się wspomnieniem poprzedniej podróży: "Samolot wzbił się jak archanioł na dziesięć kilometrów w górę i za parę godzin był Egipt" ("Obmapywanie..." s. 183. Pierwsze zdanie "AAAmeryki" też opowiada o locie: "Jak będzie się tam w dole coś marszczyło, to znaczy, że lecimy nad oceanem- objaśnia mój sąsiad" ("AAAmeryka" s. 219). W ten sposób oba początki wrzucają czytelnika od razu w żywioł powietrza i wody, olbrzymią przestrzeń otwartą, nie przyśnioną czy wyobrażoną w mieszkaniu, w Warszawie, gdzie autor mieszkał, ale daną w doświadczeniu. Narrator dalej opowiada o swoich sposobach oswajania obcości, na którą jest nieustannie narażony jako podróżnik. Najpierw radzi sobie z obszarem najbliższym, który na trzy tygodnie, potrzebne do opłynięcia wokół Europy, staje się przestrzenią życia codziennego. Okazuje się, że statek doskonale da się "obłaskawić" i traktować jak dom. Nawet pobyt w Konstantynopolu nie zaczyna się uderzeniem obcości, bo pierwszy widok na wielkie bloki nowych dzielnic przypomina Białoszewskiemu Saską Kępę, a kupowanie skórzanej kurtki na egzotycznym bazarze doskonale da się załatwić metodą znaną z warszawskich targowisk. Podobnie odbywało się "oswajanie" Ameryki. W hotelu zakonnic na Manhattanie było "Jak w Sieradzu. Jak w Przasnyszu" ("AAAmeryka", s.220). Również domki w Buffalo są jak w Rembertowie lub Otwocku, a zagajnik ze śmietnikiem przypomina Warszawskie Przedmieście. Cambridge jako część Bostonu leżąca za wodą wykazuje podobieństwo do warszawskiej Pragi, a czerwona cegła budynków uniwersytetu Harvarda kojarzy się narratorowi ze szpitalem w Warszawie. Najlepiej bohater opowiadań zadomowił się na Manhattanie. Tam czuł się "wielkomiejsko i swojsko" ("AAAmeryka," s. 223). Odnalazł tam "stare mosty, podobne do staroświeckich, wielkich maszyn do szycia...". "Pomniki jak w Europie, z postaciami stojącymi, siedzącymi, na koniach. A więc swojsko" ("AAAmeryka," s.224). Nawet na koniec, przed wyjazdem pojawia się u bohatera nuta nostalgii: "Przyzwyczaiłem się do Manhattanu i dziwne mi, że za chwilę już go nie będę widział" ("AAAmeryka," s.264). Te różne oswajające porównania służą narratorowi podporządkowaniu nieprzebranej mnogości zmieniających się miejsc, zdarzeń i przeżyć. Podróżnik Miron Białoszewski ma swój układ odniesienia, swój punkt na mapie, do którego zawsze może się odwołać, bez względu na to, czy jest w Atenach, czy w Nowym Jorku. Jednakże podróże opisane w tych dwóch opowieściach są także porą zdziwień już nie dających się oswoić. A także parą oczekiwań, sprawdzań i zaskoczeń. Drugim, obok własnego punktu na mapie, układem odniesienia dla nowych doświadczeń jest dawniejsza, pośrednia wiedza o miejscach poznawanych w podróży. Przechowywana w pamięci, bez myśli o tych podróżach, gromadzona z samej ciekawości świata, bez żadnej nadziei, że autor gdziekolwiek wyjedzie. I te niespodziewane spotkania z miejscami sławnymi, poznanymi wcześniej z opisów, fotografii, filmu, stają się nagle ośrodkiem ważnego przeżycia. Coś się potwierdza i zgadza, coś innego zaskakuje, rozczarowuje, zdumiewa, jest większe lub o wiele mniejsze, wcale nie takie ciekawe lub piękniejsze nad wszelkie spodziewanie. Te sprawdzenia i zaskoczenia występują u narratora dość często. Londyn znał on tylko z filmów, które oglądał w kinach. A kiedy zwiedzał to miasto, doznał rozczarowania - "I teraz jestem tu, i nie ma ani tych panów z laseczkami, ani w ogóle tłumów" ("Obmapywanie Europy...", s. 189). W "Obmapywaniu Europy..." potraktowane są bardziej opisowo, jest ich więcej i notujący swe wrażenia podróżnik zaczyna się bawić ich kolekcjonowaniem. Wprawdzie nie daje się ogarnąć nerwowej zachłanności - przeciwnie, trochę pokpiwa ze zdyszanych turystek - zwiedzaczek, ale jednak wyraźnie podoba mu się bogactwo i zmienność, ten "kalejdoskop" jak powiada. W tych sprawdzeniach i zaskoczeniach pojawia się też wielokrotnie zaskoczenie samym sobą, satysfakcja wciąż jakby przemieszana z niedowierzaniem, coś jak pytanie: To ja naprawdę tu? W tej Hiszpanii? W tym Dubrowniku? W Atenach? Nowy Jork dziwi go, że tyle w nim staroświeckości, secesji: "Wyjaśniają mi, że takie nowoczesności, jakich się spodziewałem, to są w Brazylii" ("AAAmeryka", s.242) i nazywa podróże hecą. Jakby wciąż nie mógł traktować serio siebie jako podróżnika. Już sam fakt, że Miron Białoszewski "warszawski i leżący, zafascynowany domową przestrzenią" ("Szkolny słownik literatury polskiej XX wieku"), opływa Morze Śródziemne i przelatuje nad Adriatykiem, był dla samego bohatera zaskoczeniem. Globtroter Białoszewski starał się szybko oswajać z miastami, które zwiedzał, ponieważ niektóre zejścia na ląd podczas podróży morskiej wokół Europy dawały niewiele czasu. Wieczorem zwiedzał Kopenhagę, zabytki, sklepy z pornografią. Zobaczył wszystkie sławne miejsca w Londynie. Potem zwiedził miasta Południa: Gibraltar, Walencję, korsykańskie Ajaccio, dalej Dubrownik, wreszcie Ateny i Konstantynopol. Białoszewski nie opisuje widoków ani krajobrazów. Jedne zabytki go ciekawią, inne nudzą. Dostrzega to, czego nie uwzględni zwykły turysta: przy placu Picadilly zauważa ogromną toaletę ("siusialnię") z rzędami pisuarów, białych jak nastroszone gąsiory, a w Atenach kota przed Partenonem. Miejscem, w którym zawiera się kwintesencja miejskości, okazał się Manhattan. Jest to wg narratora po prostu pępek świata. A już Czterdziesta Druga Ulica to pępek pępka świata. Cała reszta amerykańskich miast, to antymiasta: nudne, rozległe, zabudowane parterowymi domkami z ogródkami, trochę wieżowców w centrum. Narrator domyśla się, że to dlatego Amerykanie tak chętnie jeżdżą do miast europejskich. W Nowym Jorku bohater odnalazł jednak ślady XIX wieku i secesję - a nawet więcej: domyślił się utajonej idei miasta średniowiecznego. Szerokie ulice wydają się wąskie i ciemne, tak wysokie są pionowe ściany, wznoszące się na kilkadziesiąt pięter. Miasto ciasno zabudowane w prostokąty, z parkiem zamiast rynku na środku, podzielone na kwartały. W dodatku niebezpieczne jak w średniowieczu, " ale ja mam swój stary system, na wszystkich ulicach świata jednakowy. I jednakowo skutkuje. To znaczy nie przejmować się zbytnio. Ostatecznie przed iluś laty pobito mnie w Warszawie o szóstej wieczorem w Ogrodzie Saskim, i to bezinteresownie" ("AAAmeryka,"s. 234). Staroświecki, wielkomiejski i swojski Manhattan z lecącymi w niebo wieżowcami jest także "szklaną górą zaczarowaną", miejscem baśniowym albo mitycznym, miastem miast, w którym można znaleźć wszystko. Narrator rozumie każde miasto, umie czytać jego plan i poruszać się wśród ulic, czy to w Paryżu, czy to na Manhattanie. Miasto jest więc żywiołem narratora. Jedyny wielki kłopot w czasie podróży, w każdym mieście sprawiają autorowi toalety. Po prostu nie umie ich odnaleźć. A żywioł wody? Cały pomysł przyjazdu do Ameryki zaczął się od dawnego marzenia o popłynięciu przez Atlantyk. Od opływania Europy przez trzy tygodnie na statku "Stefan Batory". Dlatego też "Obmapywanie Europy, czyli dziennik okrętowy" Mirona Białoszewskiego jest wielką pochwałą żywiołu wody. Nie tylko statek postrzegany jest jak dom lub jak pływająca wyspa, miejsce bezpieczne, ale i samo pływanie, powolne, bez nerwowego pośpiechu, bez niecierpliwości i gonitwy jest dobre, podoba się bohaterowi. Kołysanie wprawia w ekscytację, a patrzenie na morze - w zapamiętanie, trans: "Woda pieni się, iskrzy, przybiera różne kształty. Kiedy tak siedzieć i wpatrywać się, a okręt do tego kołysze, popada się w trans" ("Obmapywanie Europy...", s. 192). Można by mnożyć cytaty. I oto bohater, warszawski mieszczuch, pisze na Zatoce Biskajskiej, która zawsze była postrachem żeglarzy: "Kołysze mocniej niż poprzednio. Ale i tak jest dobrze. To kołysanie wprowadza mnie w ekscytację" ("Obmapywanie Europy..." , s. 193) Bohater podróży do Ameryki opisuje jeszcze jedną "wodę" - wodospad Niagarę. Jest to spieniona rzeka, lecąca dół z wysokości sześćdziesięciu metrów, "Pieni się jednostajnością". W czasie ciekawej i urokliwej podróży w "Obmapywaniu Europy..." pojawia się także wspomnienie domu w Garwolinie: "Wiatr zimny wieje. Wszędzie czuję znużenie. Tęsknię nagle za ślepą, ciemną ścianą w Garwolinie widoczną z okna domku mojej mamy. Podczas choroby mojej mamy i po jej śmierci, nim zmuszono się do pozbycia tego domku, stawałem w ciemnej kuchni i wpatrywałem się w tą ślepą ścianę nie dobudowanej willi sąsiadów. Stałem tak nieraz pół godziny, z godzinę. Za oknem nawet nie było śniegu, tylko szaro, sterczące badyle i ta ściana. I tak z przezroczami na oczach Morza Śródziemnego i powidokami ślepej ściany z Garwolina wszedłem w swoje łóżko w kajucie" ("Obmapywanie Europy...", s.203). Rzeczywista podróż jest jak gdyby rodzajem transu, wyzwaniem, które stawia człowiek wobec nowych doświadczeń i każe mu odpowiadać na pytanie, kim jest? Podróż rzeczywista jest podróżą ostateczną? Jedno z takich skojarzeń budzi widok statku wycieczkowego, na który u stóp Niagary wsiadają turyści ubrani w długie płaszcze nieprzemakalne z kapturami. W odczuciu narratora wygląda to "jak statek jadący na wyspę umarłych" ("AAAmeryka", s.241). Pisarz nie rozwija dalej nawiązania do innej wersji, natomiast wzmacnia sens tej malarskiej aluzji zaskakującym porównaniem, którego tonacja, z lekka makabryczno - groteskowa, mogłaby kojarzyć się ze średniowiecznym" tańcem śmierci: " wyglądamy jak gromada kościotrupów z "Marsza żałobnego" Chopina" ("AAAmeryka", s.241). Podczas podróży Miron Białoszewski snuje również rozważania dotyczące polskości, Polski, Polaków." Objeżdżając na żywo "świat, widzi elementy podobieństwa Polski z innymi państwami. Na przykład w chicagowskim muzeum sztuki naturalnej oglądał szkielet dinozaura. Narratorowi skojarzył się on z wielkim wiaduktem koło domu na Saskiej Kępie. A wodospad Niagara jest taki wielki jak hotel "Warszawa". Na wieczorze autorskim w Nowym Jorku spotyka Polaków, którzy wyemigrowali z Polski w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym. Ale na spotkanie z Białoszewskim przychodzą także tak zwani "niedoemigranci". Tak pogardliwie autor mówi o Polakach, którzy jeszcze nie zdecydowali się na stałe osiedlić się w Ameryce. Spotkanych Polaków, których jest w Nowym Jorku bardzo dużo, porównuje do fal, które nadchodzą, lecz czasem cofają się, bo nie wszyscy pozostają na stałe w Ameryce. Polacy rozmawiają z autorem o sprawach polskich. Pytają o to, co się dzieje w kraju. Pytają o prymasa i o Wałęsę. Ale Białoszewski nie chce odpowiadać na pytania. Broni się przed "zapolaczeniem". Mówi, że chce Ameryki w Ameryce. Interesuje go wszystko to, co jest związane z Ameryką. Nie ma ochoty opowiadać Polakom przebywającym poza granicami kraju o tym, co się dzieje w Polsce. Białoszewski potrafił błysnąć polską elegancją: "Zaniosłem kwiaty. O, jak miło. Tu nie ma zwyczaju. - Ale w Polsce jest. "("AAAmeryka," s. 260). Oba prozatorskie opisy podróży: wokół Europy i do Ameryki kończą się tak samo: powrotem do swego łóżka. Ale w obu tych powrotach jest też wyraźnie powiedziane, że coś się zmieniło. Podróż w przestrzeni geograficznej wniosła zmiany w pejzaż wewnętrzny narratora. Po dniach spędzonych na statku, który był pływającym domem, pozostanie kołysanie. W mieszkaniu na Saskiej Kępie autor kładzie się na swoim łóżku na dziewiątym piętrze. Czuje, że nim kołysze. Jest to wspomnienie, teraźniejszość, pomieszanie. Kiedy idzie do okna i wygląda przez nie, ma wrażenie, że nadal jest na jakimś statku. "Tym, czy nie tym, wszystko jedno. I wszystko jedno, czy to, co widać pode mną, płynie, czy nie płynie, tak jakby płynęło" ("Obmapywanie Europy"... s. 215). Po powrocie z Ameryki podróżnik pozostaje w swoim pokoju nie tylko sam ze sobą, ale z całym światem, który znajduje się na kupionych za granicą płytach i książkach oraz we wspomnieniach. Więc coś dzięki wielkim podróżom się zmieniło. Narrator wyznał wcześniej, że nie musiał koniecznie jechać do Ameryki. Mógł odebrać nagrodę polonijną przez bank. Ale, jak sam mówi, coś go kusiło, potem straszyło, i wstyd mu było cofnąć jazdę. Tytuły w utworach Białoszewskiego nigdy nie były dziełem przypadku. Tytuł pierwszego z opisów podróży: "Obmapywanie Europy, czyli dziennik okrętowy" zawiera neologizm - "obmapywanie". A narrator wyjaśnia to mówiąc: "Objeżdżamy Europę. Objeżdżamy mapę. Znaną od dzieciństwa" - "Objeżdżamy mapę Europy na żywo" ("Obmapywanie Europy..." s. 193). Natomiast drugi człon tytułu: "dziennik okrętowy" użyty jest w sposób przewrotny, charakterystyczny dla tworzonej przez Białoszewskiego osobistej terminologii gatunkowej. Ze zwykłym dziennikiem okrętowym, prowadzonym z urzędu przez każdego kapitana statku, ma on tyle wspólnego, że dotyczy podróży morskiej. Wydaje się, że nie tylko nie jest dziennikiem okrętowym, ale na dobrą sprawę nie jest w ogóle żadnym dziennikiem, bo poza perspektywą teraźniejszości w narracji nie ma tu tak elementarnego wyznacznika dziennika, jak datowanie notatek. Natomiast należy przypuszczać, że jest to fragment autobiograficzny autora. Drugi tytuł to "AAAmeryka". Podwójne "a" poprzedzające nazwę, która w polszczyźnie" peryferyjnych "rodaków bez wątpienia jest czymś znacznie więcej niż po prostu imieniem własnym, może wyrazić prawie wszystko: podziw i zachwyt, zdumienie albo lekceważenie. Może być znakiem wtajemniczenia - porozumienia tych, którzy" wiedzą, o czym mówią, kiedy mówią "Ameryka" (a czasem "AmeRYka"). Tytuł może być też prezentacją oceny tego, co o Ameryce i amerykańskości myślą i co w związku z tym czują Polacy. Może być także prezentacją samooceny "wybranych" albo znakiem amerykańskiego upodobania do wielkości. Mamy ochotę przeczytać ten tytuł z "wykrzyknikiem". Słusznie, jak się okazuje. Nie inaczej zareagował autor tak zatytułowanego tekstu: "Widzę nadjeżdżający pociąg z napisem "AA". Kojarzy mi się to z Ameryką. Dwa "A" to tak jakby z wielkim wykrzyknikiem." ("AAAmeryka," s. 215). Potrójne" A "tytułu jest rodzajem wielkiego wykrzyknika, jest jednak również graficznym cytatem wykorzystanym jako znak inności Nowego Jorku, który nieoczekiwanie wydaje się swojski, staroświecki, wygodny, bez pułapek. Jednakże trochę pułapek kryje. Jedna z nich uznana została za godną utrwalenia w tytule szkicu. Miron Białoszewski - narrator - po odbyciu podróży po Europie i do Ameryki został odmieniony. Stary - inny od młodego. Podróżujący od leżącego. Ale nie byłoby tych podróży wielkich bez wcześniejszych podróży małych do różnych miejscowości w Polsce. Przasnysz, Otwock, Sieradz. Prawdziwych podróży samolotem i statkiem bez wyobrażonych wyjazdów dzięki książkom i płytom, a zwłaszcza bez owych szczególnych podróży w głąb siebie samego. Tak więc Miron Białoszewski nie mógłby tak przeżywać swoich podróży i tak opowiadać swojej autobiografii, gdyby przedtem nie zwiedził swoich "pejzaży wewnętrznych". BIBLIOGRAFIA 1. Białoszewski M. Małe i większe prozy. Warszawa 2000, PIW. 2. Sobolewska A. Maksymalnie udana egzystencja. Szkice o życiu i twórczości Mirona Białoszewskiego . Warszawa 1997, Wyd. IBN. 3. Pisanie Białoszewskiego szkice pod red.Głowińskiego M.,Łapińskiego Z.Warszawa 1993, Wyd. IBL. Wyświetleń: 2530
Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione. |