AWANS Dla nauczyciela Dla ucznia
  Najczęściej szukane
Konspekty
Programy nauczania
Plany rozwoju zawodowego
Scenariusze
Sprawdziany i testy
  Reklama
  Media
Przegląd Prasy
Patronat
Medialny
Po godzinach
  Slowka.pl
Słówka na email
Język angielski
Język niemiecki
Język francuski
Język włoski
Język hiszpański
Język norweski
Język japoński
Język rosyjski
Gramatyka
Rozmówki

Nauczycielski Przegląd Prasy


Połamane szczeble

Grażyna Urszulik od trzech lat zastanawia się, dlaczego nie może być nauczycielem ze wszystkimi uprawnieniami. O wiele od niej młodsze koleżanki cieszą się dyplomowaniem, a ona, baba po pięćdziesiątce, ledwo dochrapała się stopnia nauczyciela kontraktowego.

Z punktu widzenia obowiązującego prawa oświatowego pani Grażyna ukończyła niewłaściwą uczelnię. Jest absolwentką Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego - Akademii Rolniczej w Warszawie z tytułem mgr inż. ekonomiki rolnictwa. Od początku jednak ciągnęło ją do dydaktyki. Najpierw więc, pracując jeszcze w Kombinacie PGR na Śląsku, została opiekunem praktyk studenckich, potem została nauczycielem przedmiotów zawodowych w szkole przyzakładowej. W ten sposób "uzbierała" prawie 7 lat nauczycielskiego stażu. Kiedy w 1990 roku PGR-y zatrzęsły się w posadach, a ona była już matką dwóch synów, przeszła do szkoły podstawowej w rodzinnej miejscowości męża, gdzie Urszulikowie zamieszkali. Uczyła biologii, plastyki i techniki.
- Tam po raz pierwszy usłyszałam, że nie posiadam kwalifikacji - wspomina z goryczą pani Grażyna. - Dyrektor zarzucił mi brak przygotowania pedagogicznego. Dla świętego spokoju ukończyłam więc studium pedagogiczne w śląskim ODN.
I może wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że właśnie do szkół zaczął wkraczać niż i dla pani Grażyny zabrakło etatu. Nie znalazła go też w sąsiednich szkołach. Dopiero po trzech latach zaoferowano jej miejsce nauczyciela techniki w osiedlowej podstawówce w pobliskim mieście powiatowym. Przestudiowała programy i uznała, że sobie poradzi. W końcu na SGGW uczyła się mechanizacji, elektryfikacji, budownictwa, a kiedyś "po drodze" ukończyła nawet kurs hafciarski. Marzyła jednak o uczeniu biologii, bo czuła się do tego w pełni przygotowana.
Jednocześnie zaczęła myśleć o mianowaniu, zapewniającym zawodowe bezpieczeństwo. Aby mogła je uzyskać, potrzebna była dwukrotna ocena pracy, a to w świetle obowiązujących wówczas przepisów było niemożliwe z powodu braku kwalifikacji Urszulikowej do nauczania techniki. Jakoś jednak jej się to udało i nawet mogła się pochwalić dobrą oceną.
- Trochę to mnie uspokoiło - zauważa pani Grażyna - i wystąpiłam do dyrektorki o mianowanie.
Otrzymała jednak odpowiedź odmowną. Poprosiła o pomoc organ prowadzący oraz śląskiego kuratora. W gminie usłyszała, że niepotrzebni im nauczyciele po SGGW, bo pewnie się tam uczy gotowania, a oni mają swoich i to z pełnymi kwalifikacjami. Kurator utrzymał w mocy decyzję dyrektorki, ale zaznaczył w piśmie, że to ona właśnie "może uznać ukończony przez Panią kierunek za zbliżony do nauczanego przedmiotu".

Niestety, dyrektorka była nieugięta i dzień 6 kwietnia 2000 roku, kiedy to weszła w życie znowelizowana ustawa oświatowa i Karta Nauczyciela, wprowadzające zupełnie nowe zasady awansowania nauczycieli, zastał panią Grażynę jako stażystę z trzynastoletnim wówczas stażem pedagogicznym.
- Myślałam, że to pomyłka - żali się Urszulikowa. - Dlatego zaczęłam pisać, gdzie się dało, bo postępowanie dyrektorki odebrałam jako szykany.
Korespondencja z urzędami - od organu prowadzącego, przez kuratorium do ministerstwa - nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. We wszystkich pismach dowodzono, że nie spełnia warunków do mianowania. Bo wprawdzie można by uznać jej kwalifikacje do nauczania biologii, ale w szkole nie uczyła tego przedmiotu nawet na połówce etatu i to przez wymagane przepisami 4 lata. Natomiast technikę - uświadomiono po raz kolejny pani Grażynie - wykładała nie posiadając odpowiedniego wykształcenia.

W grudniu(!) 2001 roku Urszulikowa otrzymuje od dyrektorki pismo, że może rozpocząć staż na nauczyciela kontraktowego. Niemal jednocześnie uznane zostają jej kwalifikacje do nauczania przyrody, którą prowadziła od początku roku szkolnego 2001/2002w wymiarze 13 godzin tygodniowo. Staż zostaje przerwany, ponieważ zgodnie z przepisami powinien być otwarty we wrześniu. Jak twierdzi zainteresowana, w jej teczce akt osobowych nie ma śladu oczywistej pomyłki dyrektorki. W rezultacie dopiero rok później Urszulikowa uzyskuje stopień nauczyciela kontraktowego i 1 września 2003 r. rozpoczyna staż na mianowanego. Co ciekawe zbiegło się to ze zmianą na stanowisku dyrektora szkoły.
Zdaniem Urszulikowej nie wszystko jednak jest w porządku. Kiedy mówi o ostatnich ośmiu latach pracy, twierdzi, że ma je wyjęte z życiorysu, bo została oszukana i skrzywdzona. Podstawiono jej wprawdzie drabinę ze stopniami awansu, ale z połamanymi szczeblami. Pyta więc, dlaczego jej kwalifikacje oceniane były zawsze zaocznie i nikt się nie zainteresował, czego tak naprawdę nauczyła ją SGGW i czy przygotowało ją do uczenia techniki? W takich przypadkach dobrą praktyką dyrektorów szkół było korzystanie z zaświadczeń wystawianych przez uczelnię. Szefom pani Grażyny takiej dobrej woli zabrakło. Nauczycielka nie ukrywa, że proponowano jej zrobienie studiów podyplomowych, ale takich kierunków, które już ukończyło kilka koleżanek. I dodaje, że nie poszła na przyrodę, bo po akademii rolniczej ma uprawnienia do jej nauczania. Argument o tym, że współczesny nauczyciel choćby tylko dla własnego bezpieczeństwa powinien być "wielokierunkowcem", jakoś jej nie przekonuje.
Wandę Naumowicz, od roku dyrektorkę podstawówki zatrudniającej Urszulikową, dziwi, że pani Grażyna nie skorzystała z możliwości przekwalifikowania się, choć poprzedni dyrektorzy ją do tego namawiali. Gdyby nie była tak uparta, dziś jej sytuacja awansowa byłaby zapewne inna.
-Przypuszczam, że przeszkodziła jej głęboka wiara w wartość posiadanego dyplomu, skądinąd dokumentu o ogromnym znaczeniu - stwierdza dyrektorka i dodaje, że nie potrafiłaby wskazać Urszulikowej konkretnego kierunku studiów podyplomowych, który na 100 proc. gwarantowałby jej zatrudnienie. Niż demograficzny wycina nawet bardzo dobrych nauczycieli, a do takich pani dyrektor zalicza Urszulikową, która realizuje wiele ciekawych pomysłów, nawiązuje współpracę z klubami przyrodniczymi w całej Polsce. W ogródku przyszkolnym powstaje dzięki niej miniarboretum, a wiele lekcji odbywa się na terenie blisko położonych rezerwatów przyrody. - Ale w ciągu pięciu lat liczba oddziałów zmniejszy się z dzisiejszych 14 do zaledwie 6! - martwi się dyrektorka. - Poza tym w szkole pracuje nauczycielka mianowana, podobnie jak Urszulikowa, absolwentka uczelni rolniczej, która jednak była mniej uparta i ukończyła studium podyplomowe z przyrody. Jak dotąd nie protestuje, że ma tylko 9 godzin tego przedmiotu, bo chce pomóc koleżance w dokończeniu stażu. Ale kiedyś może się upomnieć o pełen etat. Co wtedy? Jak z żalem zauważa dyrektorka, pewność zatrudnienia Urszulikowa może więc mieć co najwyżej do czasu ukończenia stażu na nauczyciela mianowanego, a więc przez najbliższe dwa lata.

MARIA AULICH

  Publikacje

Nowe zasady publikacji
Szukaj autora i tytuł
Ostatnio dodane materiały
Ranking publikacji 
Najczęściej zadawane pytania
  Twoje konto
Zaloguj się
Załóż konto
Zapomniałem hasła
  Forum
Nauczyciel - awans zawodowy
Matura
Korepetycje
Ogłoszenia - kupię, sprzedam, oddam