Płacić nie płacić, oto jest pytanie
W toczącej się dyskusji na temat korepetycji powiedziano już prawie wszystko. Wypowiedzieli się ci nauczyciele, którzy są przeciw, ci, którzy są za, a nawet ci, którzy są za, ale pod pewnymi warunkami. Padło wiele argumentów. Sprawą zajęły się media, próbowano zorganizować szumne akcje, które się nie udały. A korepetycje jak były, tak są i pewnie będą, czyli dużo dymu, mało ognia.
Korepetycje to taka "powtórka z rozrywki", dyżurny temat, zawsze dobry, bo nie da się go rozstrzygnąć a nagadać się można do woli. Napisałam, że powiedziano na ten temat prawie wszystko. Prawie, bo zapomniano o jednej ze stron, która jest tą kwestią zainteresowana może nie bezpośrednio, ale za to dość mocno, bo po pierwsze: finansowo, a po drugie: emocjonalnie. Mam na myśli rodziców.
To oni opłacają dodatkowe godziny pracy nauczycieli, mając nadzieję, że ten (często okupiony wyrzeczeniami) wydatek jest naprawdę potrzebny i przyniesie ich dzieciom istotne korzyści. A skoro o rodzicach w tej dyskusji zapomniano, warto tę lukę wypełnić. Tym bardziej, że oni sami się o to dopominają. "Co mam robić?" - pyta w swoim liście jedna z matek. - "Płacić, czy nie płacić? Sama już nie wiem"...
Na początku była sugestia
- Córka w pierwszej klasie miała dobre stopnie z angielskiego. Nie była najlepsza, ale mocna czwórka to przyzwoity wynik - opowiada matka, nazwijmy ją panią Elą, witając mnie w przytulnym mieszkaniu i sadzając na wygodnej kanapie. - Tym bardziej, że wiedziałam, że się przykłada i stara. A to najważniejsze. W drugiej klasie zmieniła się nauczycielka, bo tamta poprzednia odeszła do innej szkoły. I od razu we wrześniu córka miała dwie jedynki.
Wspomniana córka, nazwijmy ją Izą, właśnie wchodzi do domu. Typowa piętnastolatka, w dżinsach, nieco jak na mój gust przykrótkiej koszulce, uśmiechnięta. Bez skrępowania przyłącza się do rozmowy.
- Tak naprawdę to jedna "pała" była za zachowanie, że niby rozmawiałam z koleżanką. Pół klasy wtedy dostało tak samo. I wpisane to zostało jako ocena z przedmiotu...
- Wszystko jedno jak było - przerywa machając ręką pani Ela. - Ale wiadomo, że dwie jedynki, jak to oni mówią, na czysto, to już prawdziwe zagrożenie. Zmartwiłam się trochę i poszłam do tej nowej nauczycielki. Powiedziała, że Iza ma zaległości i trzeba coś z tym zrobić, ale ona na lekcjach nie ma czasu. Próbowałam bronić dziecka, wie pani, jak to matka, tłumaczyłam, że wcześniej miała czwórkę. Nic to nie dało i tylko usłyszałam, że tamta pani widocznie była pobłażliwa, ale ona taka nie jest i będzie coraz więcej wymagała.
- I zaraz na następnej lekcji postawiła mi trzecia pałę - wtrąca Iza.
- A za co dostałaś tę trzecią pałę? - pytam.
- Sama dobrze nie wiem - śmieje się dziewczyna wzruszając ramionami. - Ona może udowodnić, co chce, przecież zna angielski lepiej ode mnie. Nawet nie bardzo wiedziałam o co pyta, tak szybko mówiła...
Słucham opowieści i dowiaduję się, że dziewczyna, mimo wielu godzin nauki, jednak nie sprostała wymaganiom nauczycielki. Widocznym efektem była ocena niedostateczna na półrocze.
Rozmowa dużo bardziej bezpośrednia
- Poszłam znowu do szkoły - relacjonuje pani Ela. - Bałam się, że może nie zdać przez ten angielski. Chciałam córce pomóc, miałam nadzieję na współpracę nauczycielki i wie pani, co mi wtedy powiedziała?
Kiwam głowa przecząco i czekam na dalsze rewelacje.
- No że już dawno powinnam zrozumieć, że Iza musi brać korepetycje. I że przecież o tym wspominała, ale ja nie zdradzałam ochoty na pomoc własnemu dziecku, więc oto mam skutki. Najpierw to się trochę nawet zawstydziłam, że coś zaniedbałam i zapytałam nauczycielkę, czy wobec tego może mi kogoś polecić.
- Poleciła?
- A i owszem. Siebie samą. Przekonywała, że ona najlepiej zna szkolny program i wymagania egzaminacyjne... Nie podobało mi się to wszystko i ona to chyba zauważyła, bo zaraz powiedziała, że mnie do niczego nie zmusza, to oczywiście ma być moja decyzja.
- Mama prawie na to poszła - wtrąca Iza. - Ja też byłam za, bo najważniejsze to zdać, prawda? Z nauczycielem się nie wygra, wiadomo...
Pani Ela ucisza córkę i odsyła ją do jej pokoju. Kiedy dziewczyna znikła za drzwiami, pani Ela opowiada mi ciąg dalszy historii.
Między młotem a kowadłem
- Pewnie bym płaciła za te lekcje, gdyby nie wychowawczyni Izy. Zainteresowała ją ta sprawa, bo Iza nie była jedyną uczennicą zagrożoną jedynką na półrocze. Chyba z sześć osób tak miało, wszystkie z angielskiego, a przedtem, dosłownie, żadnych problemów. Ta wychowawczyni to przemiła osoba, więc opowiedziałam jej o propozycji tamtej nauczycielki. To od niej dowiedziałam się, że wszyscy uczniowie taką dostali.
- Może wystarczyło pójść z tym do dyrekcji szkoły? - szybko znalazłam zakończenie sprawy.
Pani Ela uśmiechnęła się gorzko.
- Myślałam o tym, ale wychowawczyni odradziła. Anglistka i dyrektorka to podobno przyjaciółki. To po co dziecku jeszcze gorzej robić, prawda? No to ustaliłam z wychowawczynią, żeby nie płacić. Mówiła, że tak nie może być, żeby ten sam nauczyciel uczył w szkole i jeszcze dawał korepetycje. Ale szczerze mówiąc trochę się bałam, że Iza może rzeczywiście za mało umie, więc znalazłam studentkę, miłą i niedrogą, która dawał dawała Izie 5 - 6 lekcji w tygodniu. Na koniec roku dostała ledwie mierny. Ale zdała i kamień spadł mi z serca. Ta studentka mówiła, że Iza umie na więcej, ale niech tam...
- A inni uczniowie?
- Ja tylko taka głupia byłam, że mi się walczyć z nauczycielem zachciało, inni chodzili na te lekcje i spokojnie mieli trójki.
- Jeden nawet czwórkę! - krzyczy z drugiego pokoju Iza.
- Nie podsłuchuj, odrabiaj lekcje! - karci córkę pani Ela i uśmiecha się przepraszająco. - Ale sama pani widzi, jak było.
Co teraz robić?
- Teraz początek listopada, a Iza znowu ma jedynkę z angielskiego. Chciała sama się poprawić, zgłaszała się, ale nauczycielka podobno nie chce jej zapytać. Wychowawczyni też prosiła, ale nic nie wskórała, bo one się chyba nie lubią. Mnie tam nie interesują ich układy, tylko chcę, żeby córkę sprawiedliwie traktować - pani Ela nerwowo kręci obrączką wokół palca. - Schowałam więc ambicję do kieszeni i poszłam jeszcze raz do tej szkoły. Przecież to ostatni rok gimnazjum i żeby dostać się do dobrego liceum, trzeba mieć dobre stopnie. A ja wiem, że Iza umie angielski, uczy się go najwięcej ze wszystkiego...
Nic nie mówię, czekam na pointę opowieści, która z pewnością zaraz nastąpi.
- Usłyszałam, że widocznie korepetytor nie był dobry, bo "efektów jakoś nie widać". Zrozumiałam, że inaczej się nie da. Trzeba zapłacić tej pani za korepetycje, albo będzie ocena mierna na świadectwie. I nawet bym się zdecydowała, Iza też się pogodziła, że będzie do niej chodzić do domu na dodatkowe lekcje. Tylko ta pani wychowawczyni cały czas mnie namawia, żeby się nie poddawać. Tak mnie namawia... No i co ja mam robić? Może pani mi powie? Ja już sama nie wiem, co lepiej zrobić: przeciągać to dalej, żeby dziecko wiedziało, że trzeba uczciwie, czy płacić i mieć święty spokój?
Kilka innych opinii
Uczciwość nakazała mi poznać zdanie innych osób, zaangażowanych w tę historię. Oto, co usłyszałam:
Wychowawczyni Izy: Jestem stanowczo przeciwna sytuacji, w której uczący nauczyciel jest jednocześnie korepetytorem. To niedopuszczalne i nieetyczne, przynajmniej w tym środowisku. Namawiałam wszystkich rodziców, żeby nie godzili się na taki chory układ, ale nie mogę ich do niczego zmusić. Tylko pani Elżbieta postanowiła się nie poddawać. Wiem, że stoi przed trudnym wyborem. Doskonale wiem, jak powinna zostać załatwiona ta sprawa, ale akurat w naszej szkole dominują pewne układy i zwyczaje, i przynajmniej ja nie mogę nic na to poradzić. Pracuje tu grupa nauczycieli, która dorabia sobie korepetycjami i oni nie widzą w tym nic nagannego. Ci, którzy podzielają moje zdanie, są w mniejszości, dyrekcja niestety nie jest po naszej stronie. Problem nieuczciwego nakłaniania do płatnych lekcji jest przemilczany. A rodzice wyżej cenią dobro dziecka, niż walkę z nieuczciwością. Nie mam zamiaru ich oceniać, bo sama jestem matką i poniekąd ich rozumiem. Tak wygląda sytuacja i nic nie wskazuje, że miałoby się cos zmienić. Doprawdy, czuję się bezsilna...
Nauczycielka angielskiego: To prawda, udzielam prywatnych lekcji, ale nie swoim uczniom. Stanowczo zaprzeczam, jakobym namawiała rodziców do opłat za korepetycje. Metody, które pani opisała są mi obce. Proszę o podanie mi nazwiska ucznia, który tak twierdzi. To rodzic? Który?... Nie chce ujawnić nazwiska, bo się boi? A może kłamie, nie przyszło to pani do głowy? A może to taka dziennikarska prowokacja, żeby mieć sensacyjny temat? Proszę mnie do tego nie mieszać, nie mam nic wspólnego z podobnym procederem.
Dyrektor szkoły: Nie wiem, czy moi nauczyciele udzielają korepetycji. Nie sprawdzam, co robią w wolnym czasie, to ich sprawa. Czy nasi uczniowie biorą korepetycje? Też nie wiem, nie mam na to wpływu, to decyzja uczniów i rodziców. W naszej szkole nauczyciele udzielają swoim uczniom płatnych lekcji? Pani pyta, czy pani tak stanowczo twierdzi? Nie, proszę pani, to chyba nieporozumienie. Nigdy nie słyszałam o takich przypadkach. Nie było żadnych skarg, a ludzie natychmiast o wszystkim donoszą, trzeba czy nie trzeba... I co, napisze pani, że w moim gimnazjum, numer taki i taki, przy ulicy takiej i takiej, tacy to a tacy nauczyciele... To przykre, że redakcja nie dostrzega prawdziwych problemów oświatowych, tylko reaguje na przypadkowy list jakiejś rozhisteryzowanej matki, którego w dodatku nie chce mi pani pokazać...
Wysłuchała KATARZYNA CICHECKA
|