AWANS Dla nauczyciela Dla ucznia
  Najczęściej szukane
Konspekty
Programy nauczania
Plany rozwoju zawodowego
Scenariusze
Sprawdziany i testy
  Reklama
  Media
Przegląd Prasy
Patronat
Medialny
Po godzinach
  Slowka.pl
Słówka na email
Język angielski
Język niemiecki
Język francuski
Język włoski
Język hiszpański
Język norweski
Język japoński
Język rosyjski
Gramatyka
Rozmówki

Nauczycielski Przegląd Prasy


O niedobrych olimpiadach i jeszcze gorszych rankingach

Miałem ochotę kontynuować potyczki z szaleńczą biurokratyzacją polskiej oświaty. Niestety, wyjątkowo nieprawdziwa historyjka z tezą, jaką w "Gazecie Szkolnej" z 26 października pod tytułem "Talenty szlifowane jak diament" zamieściła p. Halina Romaniuk, skłoniła mnie do chwilowej zmiany zainteresowań. Skądinąd i ta historyjka ma coś wspólnego z głównym zagrożeniem, jakie dla naszej oświaty stanowi jej totalna biurokratyzacja w myśleniu i działaniu, ale o tym na końcu.

Historyjka opowiedziana przez p. H. Romaniuk jest w skrócie następująca. Wybitnie uzdolniona matematycznie dziewczynka najpierw była w podstawówce dręczona przez matematyczkę, która się na jej uzdolnieniach nie poznała. Skończyło się na egzaminie komisyjnym po klasie 6 przy próbie postawienia dziewczynce oceny niedostatecznej. Potem w innej klasie tej samej szkoły inna już matematyczka próbowała niedoszłą ofiarę zmusić do udziału w olimpiadzie czy konkursie matematycznym, ale bez powodzenia. W liceum tak się dziewczyna, za namową rodziców, maskowała, by nie wykryto jej zdolności i nie zmuszano do startu w olimpiadzie matematycznej, że celowo robiła błędy w klasówkach i nawet p. Romaniuk, ponoć jej licealna wychowawczyni, nic o zdolnościach swojej podopiecznej nie wiedziała. Za to dziewczynka trafiła od początku liceum do studenckiego koła naukowego i pod opieką jakiegoś profesora matematyki rozwijała dalej swoje zdolności poza programem szkolnej matematyki. Zdała egzaminy wstępne i teraz jest "w ścisłej czołówce" najlepszych studentów matematyki. Cała ta historyjka została opowiedziana, by pojawiło się w niej jedno, wytłuszczone, również nieprawdziwe, zdanie "Każda szkoła dba o jak największą liczbę olimpijczyków, dotychczas nawet nie widziałam w tym niczego złego."

Gdyby nawet cała ta historia była prawdziwa, to i tak miałaby niewiele wspólnego z tezą, jaką głosi autorka tekstu. Rzecz zaczyna się bowiem nie od nauczyciela, który chce mieć olimpijczyków, szuka i umie rozpoznać uzdolnionych uczniów i rozwijać ich talent. Wręcz przeciwnie, na początku drogi bohaterki tekstu znalazła się nauczycielka matematyki będąca dokładnym przeciwieństwem takiego nauczyciela - nie chce, nie szuka i nie umie nic dać uzdolnionemu uczniowi poza solidną porcją stresów i poniżeń. I to jest jedyna część tej historii, która mogłaby się zdarzyć w zdecydowanej większości naszych szkół. Nie ma ona jednak nic wspólnego z dbałością o jak największą liczbę olimpijczyków, a nawet wręcz przeciwnie. Po czymś takim dziewczynka nie chce przysparzać splendorów swojej szkole (ma chyba do niej uraz), zwłaszcza, że miałaby to robić pod przymusem. Nie dziwię się! Gdzie tu jednak negatywny wpływ olimpiad na losy wybitnie uzdolnionego dziecka? Tym niemniej sprawa ma i pozytywny wydźwięk. Oto szkoła, która nie umiała rozpoznać wybitnie uzdolnionego ucznia i współpracować z nim w rozwoju jego talentów, nie zdobyła olimpijskich laurów, rankingowych punktów itd. Nie zdobyła, mimo, że miała taką szansę w postaci wybitnie zdolnej uczennicy. Wielu nauczycieli i szkół pytanych o powody braku sukcesów w rozwijaniu talentów podopiecznych tłumaczy się nietrafieniem na takie diamenty. Jak widać sprawa nie jest taka prosta - można talent spotkać i szansy nie wykorzystać.

Licealno-akademicki wątek tej historyjki jest już jawnie nieprawdziwy i, co więcej, wystawia autorce tekstu jako licealnej wychowawczyni nie najlepsze świadectwo. Dziewczyna ponoć tak starannie ukrywała swoje zdolności, że nikt nic nie zauważył - ani wychowawczyni, ani koledzy, nie mówiąc już o nauczycielce matematyki. Musiałaby mieć talenty i trening asa wywiadu. Miałem i mam jako nauczyciel i wychowawca kontakt z wieloma uczniami wybitnie uzdolnionymi do nauk ścisłych. Tego się nie da ukryć! Można od biedy robić specjalnie błędy na klasówkach, ale wybitne zdolności matematyczne to nie bezbłędne obliczenia, uczesany sposób bycia i szóstki w dzienniku, tylko oryginalne pomysły i sposoby podejścia. Może tego nie zauważyć kiepski nauczyciel i wychowawca, ale koledzy... Przy czym owa oryginalność w myśleniu to przecież nie tylko lekcje matematyki czy fizyki! Tak się też składa (robiono takie badania), że ponad połowa uniwersyteckich profesorów matematyki i fizyki ma za sobą laury laureata czy choćby finalisty stosownej olimpiady. Podobnie jest wśród najwybitniejszych studentów, bo skądś się ci profesorowie wzięli. Wśród studentów tych dyscyplin (a już zwłaszcza z kół naukowych!) sukces olimpijski jest bardzo wysoko ceniony. Znacznie wyżej niż najlepiej nawet zdany egzamin wstępny (też w końcu związany z rywalizacją!). Zwłaszcza, że olimpijskie laury pozwalają uniknąć egzaminacyjnego stresu i mieć na dodatek dużo dłuższe wakacje.

W olimpiadzie matematycznej nie demonstruje się znakomitego opanowania szkolnego programu, tylko umiejętność rozwiązywania niestandardowych problemów. Te rozwiązania mogą, ale nie muszą być oparte na szkolnej wiedzy. Rozwiązywanie takich zadań to istota pracy zawodowego matematyka, a olimpiada jest do niej świetnym przygotowaniem. Wreszcie sam start w olimpiadzie nie wiąże się formalnie ze szkołą w żaden sposób - już w pierwszym etapie uczeń wysyła sam do komitetu okręgowego rozwiązania trzech serii zadań, publikowanych choćby w miesięczniku "Delta" i w internecie. Dziwne to musiało być zaiste koło naukowe studentów matematyki oraz ów rzekomy uniwersytecki profesor "królowej nauk", że pozostawili przez cztery lata bohaterkę tekstu p.Romaniuk w nieświadomości co do tych faktów.
Tekst p. H. Romaniuk miał służyć uzasadnieniu tezy, że chęć szkół i nauczycieli do wspierania rozwoju swoich wychowanków oraz ocenianie ich m.in. na tej podstawie to coś zdrożnego, bo oto do jakich wynaturzeń prowadzi. Miał też dać alibi tym nauczycielom (myślę, że i samej autorce!), którzy sami nie chcą i nie potrafią z uczniem wybitnie zdolnym pracować. Sukces innych w tej dziedzinie, to dla nich szczęśliwe trafienie na zdolnego i zmuszenie go do katorżniczej pracy. Oni zaś albo szczęścia nie mieli, albo są humanitarni i mało pazerni na sukcesy. Takie podejście jest też znakomite dla szkolnej biurokracji - sukcesy nauczyciela i szkoły nie są ich zasługą, a o tym, która placówka i którzy nauczyciele są dobrzy bądź źli, najlepiej zadecyduje według swojego widzimisię i wskazówek szefów w postaci np. różnych standardów - urzędnik.

Tymczasem tekst ten, wbrew intencjom, dowodzi czegoś wręcz przeciwnego! Trzech nauczycieli i dwie szkoły miały w zasięgu ręki wybitną jednostkę. I nikomu, z braku umiejętności, nie udało się przekuć tej szansy w olimpijsko-rankingowy sukces. A innym się ciągle "udaje" - widocznie potrzeba do tego czegoś więcej niż łutu szczęścia.
To, że istnieją rankingi oparte na olimpijskich sukcesach szkół to bardzo dobrze. Dzięki temu więcej nauczycieli ma pozytywny stosunek do pomagania uczniom wybitnie uzdolnionym (a nie są oni, wbrew pozorom, aniołkami!) i większa liczba dyrektorów spogląda życzliwym okiem na sukcesy podwładnych w tej dziedzinie. Wybitnie zdolny uczeń ma też dzięki nim większe szanse trafić na umiejącego mu pomóc nauczyciela. I tak jednak, sądząc po wieloletnich wynikach rankingu licealnego "Perspektyw" i "Rzeczpospolitej", takich szkół i nauczycieli jest w Polsce zaledwie kilka procent. Gdyby nie rankingi olimpijskie, uczniowie zdolni napotykaliby na swej drodze prawie wyłącznie pedagogów podobnych do matematyczki z początku naszej historyjki. Nie każdy ma zaś na podorędziu skłonnego do pomocy profesora uniwersytetu czy choćby akademickie koło naukowe. Skądinąd ciekawe, jakie to krasnoludki pozwoliły bohaterce historyjki pokonać ogromny dystans dzielący matematykę z podstawówki od tej uniwersyteckiej.

Oczywiście przy braku odpowiednich umiejętności chęć odniesienia sukcesu za wszelką cenę może, jak wszędzie, wywoływać negatywne zjawiska. Walce z nimi służą jednak raczej takie sposoby, jak stosowana choćby w Olimpiadzie Wiedzy Technicznej zasada, że to laureat decyduje o tym, czy i komu przypisać współudział w sukcesie, a nie deprecjonowanie samych olimpiad i tych, którzy w nich odnoszą powtarzalne sukcesy.

WŁODZIMIERZ ZIELICZ

  Publikacje

Nowe zasady publikacji
Szukaj autora i tytuł
Ostatnio dodane materiały
Ranking publikacji 
Najczęściej zadawane pytania
  Twoje konto
Zaloguj się
Załóż konto
Zapomniałem hasła
  Forum
Nauczyciel - awans zawodowy
Matura
Korepetycje
Ogłoszenia - kupię, sprzedam, oddam