Katalog

Marzena Rusinek
Język polski, Scenariusze

Scenariusz programu artystycznego z okazji Dnia Patrona - Henryka Sienkiewicza na podstawie noweli "Dzwonnik"

- n +

Osoby:
Henryk Sienkiewicz (S - N. i S.),
Dzwonnik (D.).

Proponowana dekoracja:
namalowana na płótnie średniowieczna katedra i trzy wieże różnej wielkości.

Ruch sceniczny:
zminimalizowany - bohaterowie prowadzą dialog przed katedrą. W związku z tym, że Sienkiewicz pełni rolę rozmówcy i narratora, w partiach narracyjnych powinien być zwrócony ku publiczności.

Uwaga:
Dzwonnik pochodzi z Litwy, najlepiej byłoby więc, gdyby grający jego rolę umiał mówić z tamtejszym akcentem.

S - N.:
Dlaczego nie wymieniam nazwiska miasta, którego osobliwości zwiedzałem w sierpniu zeszłego lata, to się pokaże z dalszego ciągu tego opowiadania. Tymczasem dość będzie powiedzieć, że jest to miasto leżące w granicach Królestwa Polskiego i ze wszech miar godne widzenia. Po przyjeździe, ponieważ mogłem pozostać tylko do wieczora, począłem w gospodzie wypytywać o człowieka, który by mi mógł prędko i dokładnie miasto pokazać. Odpowiedziano mi, że o ile to chodzi o katedrę, może to uczynić najlepiej kościelny, który wcale nie jest zwykłym dziadem, ale dozorcą całej usługi miejscowej a zarazem dzwonnikiem. W kwadrans później zapukałem do domku, który przy ogromie katedry wydawał się jakby mały grzybek, wyrosły w cieniu ogromnego dębu. Otworzył mi sam kościelny. Po pierwszych słowach, jakie wymówił, poznałem, że nie należy do ludności miejscowej.

S.:
- A czy pan nie z Litwy?

D.:
- Albo co?

S.:
- Bo pan ma litewski akcent.

D.:
- Litewski akcent! Litewski akcent! - Kto jego wie! To i tu ludzie to samo powtarzają, a jaki tam litewski akcent! Oni mówią: noga i ja mówię: noga; oni mówią głowa i ja: głowa. No, tak czegoż ode mnie chcą? Powiadają, że przeciągam? Toż wiadomo, że koroniarze sami przeciągają, a jak im mówić, to się jeszcze śmieją.

S.:
- Ja się nie śmieję, ale poznałem, że pan Litwin, bom na Litwie dużo bywał i nawet pisałem o tych rzeczach, które się na Litwie kiedyś działy.

D.:
- To pan dobrodziej literata czy jak?

S.:
- Tak jest.

D.:
- A jaka "książka" pan o naszej Litwie napisał?

S.:
- O wojnach szwedzkich za króla Jana Kazimierza.

D.:
- Dobrodzieju! Potop - co? Znam! Jakże! I aż mi teraz dziw, żem ja pana od razu nie poznał, bo ja pański "landszaft" u jednego księdza widział i nie raz, i nie dwa go oglądał. Ach, Boże ty mój miły! Toż ja z tamtych stron!...ja tam niedaleko od Laudy... Tam trafiają się jeszcze i Butrymy, i Gościewicze, i Domaszewicze, a w Pacunelach to i ja nieraz za młodu bywał.

S - N.:
Weszliśmy do katedry, poszliśmy obejrzeć wieże, z których jedna była zarazem dzwonnicą.

D.:
- Ej! Daleko szukać takiej drugiej dzwonnicy i takich dzwonów. One to, panie, takoż i największa moja pociecha. Nie mogę powiedzieć... tu ludzie dobrzy, spokojny kąt jest, fundusik maleńki jest, ale czasem to tak tęskno, że i zapłaczesz, a nie spłynie ci żałość łzami, to ci jeszcze tęskniej.

S.:
- Rozumiem, rozumiem...

D.:
- To tak, panie, jak bywało zimą po lasach w sześćdziesiątym trzecim roku. Przykryjesz się w nocy kożuchem, podścielisz się płaszczem, twardo ci, podścielisz się kożuchem, przykryjesz się płaszczem, zimno ci. I tak źle, i tak niedobrze. Zawsze coś dolega! Bo, co swoje kąty, to swoje.

S.:
- A dzwony to dlaczego pańska pociecha?

D.:
- Dlatego, że głos dzwonów idzie, panie, daleko i na wszystkie strony się rozchodzi. Ludzie już go nie słyszą, a on leci i leci przez powietrze, bo takie już ma pozwolenie, żeby aż do nieba dolatywał. No, to ja tak sobie myślę, że jak zamrę, to mi zadzwonią, to Bóg miłosierny nim duszę na sąd wezwie, może jej pozwoli, żeby z tym oto głosem poleciała nad naszą Litwę i pobujała nad nią choć z dzionek.

S - N.:
Mnie mimo woli przyszły na pamięć stęsknione słowa Mickiewicza:

Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie,
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił...

A potem zacząłem przypatrywać się dzwonom.

S.:
- Czy wszystkie tu mają swoje imiona?

D.:
- Nie - wielkie mają, a małe nie mają. Ten największy nazywa się Jan. I co, panie, za głos! Jak jęknie, to aż wieża zadrży. Ten drugi ma na imię Andrzej, ale dziady, nie wiem dlaczego, przezywają go Bambyk. A tę małą sygnaturkę to ja sam przezwał: Terka.

S.:
- Dlaczegóż tak?

D.:
- Innemu to by ja tego nie powiedział, bo to jakoś i dziwno gadać, ale panu do wszystkiego trzeba się przyznać. Z różnych ja tam pieców chleb jadał na Litwie i na Żmujdzi, więc czas jakiś to ja mieszkał w Wiłkomierzu. A była tam wtedy panna Terka Slepściówna tak cudnej urody, że chyba takiej drugiej ziemia nie nosiła. I nic jeszcze uroda, ale i głos miała, wszystko taki, że jak się odezwała, tak ty, człowieku, prosto nie wiedział, czy to skowronek zaśpiewał, czy grzeszna dusza ludzka przemówiła. Jakem tu po sześćdziesiątym trzecim przyjechał, a pierwszy raz tę sygnaturkę usłyszał, to mało się serce we mnie nie skręciło i wraz ja zakrzyknął: - panna Slepściówna! To i dlatego nazywał ja ją: Terka. Ja pana bardzo proszę, aby pan nikomu nie powiedział ani gdzie mnie pan widział, ani jak się teraz nazywam.

S.:
- Toś pan był skazany na śmierć w sześćdziesiątym trzecim?

D.:
- Kto za Murawiewa nie był skazany? A ja, nim był skazany, to przed tym był już powieszony.

S.:
- Jak to?

D.:
- A tak. Jechał ja raz z Żydkiem do oddziału i z pieniędzmi, aż tu na nas napadły jakieś, panie, marudery kozackie i obu powiesili. No, szczęściem niespodzianie nadszedł pan Narbutt, kozaków rozegnali, a nas odcięli.

S.:
- I odżyłeś pan?

D.:
- Toż gdybym nie odżył, to bym z panem teraz nie gadał!

S.:
- Prawda, prawda, ale jakże to było?

D.:
- Żydek, co miał cieńszą szyję, poszedł na tamten świat, a ja, co miał grubszą, wrócił. Był też tam przy oddziale jeden młody medyk z akademii z Warszawy, który nas ratował. Ale potem, gdy już ja otrzeźwiał - jako to koroniarze zawsze ciekawi - coraz to przyleci do mnie i pyta: Coś pan czuł? Jakie wrażenie miałeś, kiedyś wisiał? Ot mądry!... Jakie tam wrażenie!...Jeść się kce, wisieć nudno - wiadomo, nie przywykłszy. Dawne to, panie, dzieje!...Nie wrócą, jak i ja tam nie wrócę...

S - N.:
Pożegnaliśmy się, albowiem wieczór się zbliżał, a że był to dzień czternasty sierpnia, wigilia Matki Bożej Zielnej, więc Anioł Pański miał być uroczyście wydzwoniony. Uderzyły spiżowym hymnem dzwony. Zatrząsł wieżą i rozpłoszył gołębie wielki Jan, jęknął Andrzej Bambyk, zawtórowały inne i biły, biły, a między ich dźwięki huczne, ogromne i potężne wplatał się wysoką, czystą nutą kryształowy głos panny Slepściówny.

Program zakończyć może dźwięk dzwonów kościelnych nagrany wcześniej na kasetę magnetofonową.

Autor adaptacji: Marzena RUSINEK
Zespół Szkół nr 1 w Łukowie woj.lubelskie
28 października 2002

Wyświetleń: 2122


Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione.