Katalog

Magdalena Frączek , 2014-11-14
Kraków

Język polski, Referaty

Smaki i aromaty litewskiej kuchni "Pana Tadeusza"

- n +


Ten kraj pachnie jak
dymiąca waza gorącego barszczu
z grzybami i szpikiem w rurze

(St. Brzozowski, Sam wśród ludzi)


Po jedzenie sięgamy z potrzeby, z przyzwyczajenia, z nudów, dla towarzystwa. Zdawałoby się, że jedzenie to proza życia, czynnik niezbędny do prawidłowego rozwoju. Tymczasem oprócz aspektu czysto biologicznego, posiada ono także, jakże ważny, wymiar duchowy.
W dawnej Polsce jedzenie i picie nie polegało tylko i wyłącznie na regularnym przyjmowaniu pokarmu, na czystej konsumpcji, określało także pozycję społeczną, symbolizowało władzę, bogactwo, czy też pobożny styl życia. Przysłowiowa już polska gościnność wymagała, by przyjąć gości wystawną ucztą, z obfitością jadła i napoju. Uczty te jednakże dotyczyły wyłącznie wyższych sfer społecznych, które systematycznie uszczuplały często podupadające już majątki, by pokazać rzekomą wielkość, zacność i bogactwo domu.
Owo upodobanie do wystawnych biesiad dało o sobie znać zwłaszcza w czasach panowania dynastii Sasów. Okres ten na trwale wyrył się w pamięci potomnych, bynajmniej nie złotymi głoskami, pozostawiając po sobie ślad w postaci maksymy: „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”.
Oj, popuścili przodkowie pasów, popuścili…
Wśród ferworu zabawy zapomnieli, że byt polityczny kraju jest zagrożony i zamiast oddawać się pustemu, beztroskiemu konsumowaniu, należało zająć się zapewnieniem stabilności politycznej i suwerenności kraju. Niestety, gdy pradziadowie podnieśli się
w końcu zza stołów, było już za późno… Nieudolne i spóźnione próby ratowania ojczyzny zakończyły się jej upadkiem. Można więc rzec, że Polacy „przejedli i przepili Polskę” , wyżej nad jej bezpieczeństwo ceniąc pełne brzuchy i dobry napitek.
Jakkolwiek nadmierne obżarstwo doprowadziło do klęski państwowości, w czasach niewoli jedzenie zyskało szczególne znaczenie. W tradycji biesiadowania, w zachowywaniu starodawnych obyczajów upatrywano drogi do odrodzenia. Wszakże o istnieniu narodu nie stanowi posiadane terytorium, lecz właśnie żywa tradycja, obyczaj i rytuał zachowywane
i kultywowane przez kolejne pokolenia. Dlatego naród rzucony na kolana, ratunku szukał we wspólnych posiłkach odbywanych na modłę staropolską. Dawało to nadzieję na ocalenie jedności narodowej i kultury.
Kuchnia staje się zatem nie tylko miejscem przygotowywania posiłków, ale swoistym centrum domu. Z wesoło trzaskającym ogniem pod fajerką, daje poczucie bezpieczeństwa,
a zapachy emanujące z każdego kąta zdają się przenosić „dusze utęsknione” w „kraj lat dziecinnych”.
Za takim powrotem do litewskiego stołu tęsknił Adam Mickiewicz, takiego powrotu pragnął, gdy postulował urządzenie uczty „czysto polsko – litewskiej podług przepisów Doskonałego Kucharza” w Villa Pamphili w Rzymie. Niestety gospodarze przyjęcia nie zgodzili się na zmianę wykwintnego menu i Mickiewicz musiał zadowolić się jedynie odczytywaniem staropolskich receptur .
Według świadectwa Antoniego Edwarda Odyńca Mickiewicz posiadał w swojej podręcznej biblioteczce jakąś starą, obdartą książkę kucharską, z którą się nie rozstawał. Nie doczekał się wprawdzie poeta staropolskiej uczty, ale wyobrażenie o niej przeniósł na karty poematu. Prawdopodobnie pomysł na przebieg większości scen kulinarnych w Panu Tadeuszu pochodzi właśnie z owej tajemniczej księgi Doskonałego Kucharza .
Badacze wyliczyli, że towarzystwo soplicowskie aż czternaście razy zasiada do stołu lub tylko dyskutuje o kulinariach. Są to zarówno zwykłe posiłki jak i wielkie uczty, hołdujące pradawnym obyczajom. Właśnie obyczaj staje się tu głównym składnikiem biesiadowania. Sędzia surowo przestrzega starodawnego ceremoniału, każda uczta rozpoczyna się rytualnym wejściem gości i zajęciem miejsc przy stole:

„Goście weszli w porządku i stanęli kołem;
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy.
Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży” .

Hołdowanie dawnemu obyczajowi widoczne jest także w samym procesie przygotowywania i spożywania posiłków. W rolę mistrza ceremonii wciela się Wojski, to on decyduje, co znajdzie się na pańskim stole i w jaki sposób owe specjały należy przygotować. Oczywiście wspomaga się księgą kucharską, której sława sięga dalekich krain. „Co Wojski wyczytawszy pojmie i obwieści, / To natychmiast kucharze robią umiejętni” [str. 490]. Praca wre, zapachy wypełniające kuchnię drażnią zmysły, zaostrzają apetyty…
Oto już i towarzystwo powraca z polowania, więc śniadanie czas zacząć…

„Jakoż po wszystkich komnatach panował ruch wielki,
Roznoszono potrawy sztuczce i butelki;
(…)
nie było porządku,
Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa.
Była to w staropolskim domie moda nowa;
Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad, pozwalał
Na taki nieporządek, lecz go nie pochwalał”
[str. 113 - 114].

Ów brak porządku nie jest jedynym odstępstwem od tradycji: jak zauważymy w czasie wieczerzy kobiety i mężczyźni ucztują siedząc obok siebie, co jest niezgodne z panującym zwyczajem zasiadania po przeciwnych stronach stołu. Tymczasem jednak u Sopliców trwa śniadanie, właśnie służba wnosi kawę, jej aromat wypełnia wnętrza wszystkich izb:

„Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju:
W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do robienia kawy osobna niewiasta”
[str. 114].

W rzeczywistości zwyczaj parzenia kawy upowszechnił się w Polsce całkiem „niedawno”, bo za czasów króla Sobieskiego i to tylko na wielkich dworach .
Mickiewiczowska fascynacja smakiem tego trunku widoczna jest w przepisie na kawę, „która ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, zapach moki i gęstość miodowego płynu”
[str. 115]. By osiągnąć taki efekt kawiarka sprowadza z miasta najlepsze ziarna i w sobie tylko znany sposób parzy napój. Lecz czymże byłaby kawa bez śmietanki? O tę na wsi nietrudno, wiec każdą filiżankę zdobi świeży biały kożuszek.
Aromat kawy unoszący się w powietrzu miesza się z zapachem dymu jałowcowego, bo oto mężczyźni zasiadają do półmisków:

„(…) wędliny leżą do wyboru:
Półgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru,
Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym
Uwędzone w kominie dymem jałowcowym”
[str. 116].

Jakkolwiek śniadanie odbywa się „nową modą”, podawane potrawy świadczą
o kultywowaniu starej szlacheckiej tradycji. Podstawą kuchni soplicowskiej jest własne gospodarstwo, które dostarcza większości jedzenia. Kupuje się jedynie to, czego nie można wytworzyć na miejscu. Jest to zapewne sól i pieprz oraz przyprawy korzenne, które stanowią o smaku kuchni staropolskiej. Jada się więc to, czego dostarcza przydomowy ogródek warzywny, sad, obora i kurnik. Uzupełnieniem tego jadłospisu jest zwierzyna pochodząca
z polowania.
Zajadają się mężczyźni – bo dla kobiet był inny zestaw potraw, wędzonymi wędlinami pachnącymi jałowcem: jest tu i pół gęsi uwędzonej na surowo (po uprzednim usunięciu kości), jest i wędzona szynka wieprzowa - „kumpia”, są i „skrzydliki ozoru”, czyli płatki
z języków zwierząt . A wszystko to wykonane sposobem domowym: piece w kuchniach dworskich na Litwie miały specjalne wnęki, w których wędzono mięso w dymie jałowcowym. Wszystkie te smakołyki pokrajane na cieniutkie plasterki, cieszą nie tylko żołądek, ale i oko.
Nie koniec to jednak śniadania, ostatnim akcentem tej okazałej uczty są zrazy – przysmak kuchni staropolskiej. „Zrazów było kilka rodzajów: bite, zawijane i nadziewane farszami (z cebuli, słoniny, ogórka kiszonego, chrzanu i grzybów). Przyrządzano też zrazy
z mięsa mielonego, z nadzieniem lub bez, lecz zawsze w sosie bądź własnym, bądź grzybowym, bądź też cebulowym” . Zrazy podawano zawsze z kaszą, głównie gryczaną, okraszoną słoniną i skwarkami, z dodatkiem przypraw korzennych. Warto tu zwrócić uwagę na szczególne znaczenie kaszy. Jest ona bowiem najstarszą potrawą z ziarna, potrawą
o doniosłej roli obrzędowej, jest także bezpośrednią poprzedniczką chleba. Przy narodzinach dzieci Słowianie ofiarowywali boginkom – rodzanicom właśnie kaszę, wierząc, że zapewni to ich pociechom pomyślność. Kasza występuje tu zatem jako symbol prawdziwie polskiego jedzenia .
Obfitość tego jedzenia może razić współczesne gusta, ale dla prostego szlachcica – ziemianina suto zastawiony stół był istotnym elementem życia. Obżarstwo zaś uchodziło za symbol zdrowia i tężyzny fizycznej. Takie właśnie bywało w domu Sędziego śniadanie: obfite, pachnące kawą i jałowcem, ale także cebulą i grzybami…
Życie dworku szlacheckiego płynie zgodnie z rytmem posiłków, nie można jednak spędzić całego dnia za stołem, dlatego „zamiar przechadzki bardzo Sędziego ucieszył, a więc krzyknął: »Panowie, po grzyby do boru!«” [str. 138]. Motywacją do spaceru po tak hucznym śniadaniu ma być nagroda:

„Kto z najpiękniejszym rydzem do stołu przybędzie,
Ten obok najpiękniejszej panienki usiędzie;
Sam ją sobie wybierze. Jeśli znajdzie dama,
Najpiękniejszego chłopca weźmie sobie sama”
[str. 138].

Ruszyło więc towarzystwo do boru zbierać borowiki, rydze, surojadki, koźlaki, lejki, albo jak to czyni Wojski – muchomory. Ruszyło tym chętniej, iż przyświeca im obietnica nagrody: spędzenia obiadu u boku bliskiego sercu towarzysza. Jakoż i niedługo należało czekać: już w południe leśną ciszę mąci dźwięk dworskiego dzwonu, który oznajmia gościom i czeladzi, że oto nadszedł czas na posiłek.

„Goście weszli w porządku i stanęli kołem.
Podkomorzy najwyższe miejsce brał za stołem;
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy.
Idąc kłaniał się starcom, damom i młodzieży;
Obok stał Kwestarz, Sędzia tuż przy Bernardynie.
Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie,
Podano w kolej wódkę, zaczem wszyscy siedli
I chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli”
[str. 181].

Niepozorny chłodnik wywołał całkiem niedawno przysłowiową burzę w szklance wody. No bo skąd mamy wiedzieć, czy chołodziec litewski i chłodnik zabielany to jedna i ta sama potrawa czy może dwie różne? Raz Mickiewicz usadza gości za stołem i każe im zajadać się chołodźcem litewskim, innym razem – chłodnikiem zabielanym.
Po ukazaniu się książki Izabeli Jarosińskiej, w której autorka utożsamiła obie potrawy
i określiła je jako zupę z botwiny, w prasie rozgorzała dyskusja nad językiem Pana Tadeusza. Pierwszy na łamach „Rzeczpospolitej” przeciw takiemu utożsamieniu wypowiedział się Wiktor Woroszylski , wcześniej w rozmowie prywatnej z autorką uczyniła to Maria Iwaszkiewicz. Oboje twierdzili, że „chołodziec” i „chłodnik” to dwie różne potrawy: chłodnik, owszem jest zupą z liści buraków ćwikłowych, ale chołodziec to nie zupa, lecz … nóżki wieprzowe w galarecie. Dyskusję zamknął głos Marii Frankowskiej z Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Badaczka ostatecznie rozstrzygnęła spór na korzyść Izabeli Jarosińskiej, stwierdzając, że w czasach Mickiewicza słowa „chołodziec” i „chłodnik” używano dla określenia tej samej potrawy, utożsamienie ich nie jest więc błędem, bo: chołodziec (forma białoruska) – chłodnik to zupa podawana na zimno, „potrawa ulubiona na Litwie w porze letniej, z młodych liści burakowych, ogórków, jaj, szyjek rakowych i zimnej śmietany” .
Chłodnik staje się symbolem kuchni litewskiej. Już Pasek w swych Pamiętnikach daje świadectwo krążącej powszechnie opinii o Litwinach jako „boćwiniakach”, z racji ich ulubionej potrawy. W prostym wiejskim jedzeniu udało się zamknąć Mickiewiczowi dylematy narodowe nie tylko bohaterów poematu, ale także wszystkich obywateli Rzeczypospolitej Obojga Narodów, zwłaszcza tych mieszkających na tak zwanych Kresach. Są bowiem mieszkańcy Soplicowa rodem z Litwy, mieszkają na Białorusi, a serca mają polskie . Taka sytuacja jest charakterystyczna i dla samego Mickiewicza, który w równym stopniu jest poetą polskim, co litewskim jak i białoruskim.
Kultywowanie tradycji przodków wyraża się przez przywiązanie do kuchni. Dlatego na stole soplicowskim króluje niepodzielnie chłodnik i nie ma znaczenia czy będzie to chołodziec czy chłodnik zabielany – chodzi o tę samą zupę, która po dziś dzień stanowi podstawę, symbol kuchni litewskiej.
Ale wróćmy za stół, do Soplicowa…
„Przemijały w milczeniu talerze i dania;
Przerwał nareszcie nudny tok obiadowania
Gość niespodziany, szybko wpadając – gajowy;
Nie zważał nawet, że czas właśnie obiadowy,
Podbiegł do Pana,; widać z postawy i z miny,
Że ważnej i niezwykłej jest posłem nowiny.
Ku niemu oczy całe zwróciło zebranie;
On, odetchnąwszy nieco, rzekł:»Niedźwiedź, Mospanie!«”
[str. 182].

Na te słowa zerwali się mężczyźni z miejsc, każdy pobiegł przygotowywać się do wielkiej obławy. „U wieczerzy zaledwie kto przysiadł do stoła”, ale nikt zbytnio nie zaprzątał sobie głowy jedzeniem, przecież polowanie samo w sobie niesie obietnicę wielkiej myśliwskiej fety.
I rzeczywiście: niedźwiedź upolowany, Sędzia wznosi toasty gdańską wódką, z której „zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu” , ogień trzaska wesoło, nad nim wiszą brzuchate kociołki…
„W kociołkach bigos grzano; w słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek”
[str. 236].

Bigos nie jest tu już pokarmem niezdrowym, hultajską potrawą, jak to dawniej określano: przymiotnik „hultajski” odnosił się do posiekanych kawałków mięsa pływających w kapuście. Skrawki mięsa przywoływały na myśl liczne awantury, w których nieraz szło do szabel – a więc do siekania na kawałki . Bigos jest raczej elementem rytuału myśliwskiego, w którym nie każdemu jest dane brać udział:

Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy”
[str. 236].
Nie dla mieszczuchów bigos! Jego smak, kolor i woń trudno opisać w słowach, dlatego aby poczuć jego specyfikę, zrozumieć sens i wartość, trzeba odnaleźć się
w atmosferze polowania, trzeba żyć na wsi, wracać z obławy. Znaczące, że Mickiewicz lokalizuje zmysł smaku nie w ustach, ale w żołądku. Powstaje w ten sposób opozycja żołądek miejski – żołądek wiejski. Tylko jeden z nich jest w stanie trafnie ocenić smak i zapach tak specyficznej potrawy, jaką jest bigos. „Miejski żołądek” słyszy jedynie „brzęk słów i rymów porządek”, nie przywykły do takiej diety, nie umie z całej gamy smaków i aromatów wyłowić prawdziwego znaczenia potrawy. Dla niego będzie to zawsze li i jedynie siekanina mięsa
i warzyw. Tymczasem jest bigos i „pieśnią i zdrowiem, i życiem na wsi, i powrotem
z obławy” , jest „najulubieńszą potrawą kuchni polskiej” , zawierającą w sobie kosmiczny ład żywiołów:
„Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnem okrywa
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa;
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywe, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dookoła zionie aromatem”
[str. 236]

Bigos zostaje tym samym wpisany w odwieczny ład i porządek rzeczy, na jego wygląd, zapach i smak składają się cztery żywioły: „wilgoć”, „cząstki”, ogień i powietrze. „Tak to władza poety zamieniła kociołki z bigosem w kratery wulkanów” .
Dzień w Soplicowie jak zwykle kończy wspólna wieczerza, jednak tym razem nasyceni smakiem i aromatem myśliwskiego bigosu, pójdźmy spać, byśmy rześcy
i wypoczęci stawili się na ostatniej uczcie prawdziwie staropolskiej, którą

„Wojski ma (…) wyprawić”,
„Biesiadę godną miłych sercom polskim gości”
[str. 489].

Jest ku temu specjalna okazja – nie tylko zaręczyny trzech par, ale przede wszystkim powitanie wojska polskiego pod dowództwem samego generała Dąbrowskiego.

„Zwijają się kuchciki czarne jak szatany:
Ci niosą drwa, ci z mlekiem i winem sagany,
Leją w kotły, skowrody, w rądle, dym wybucha;
Dwóch kuchcików przy piecu siedzi, w mieszki dmucha.
Wojski, ażeby ogień tem łacniej rozpalać,
Rozkazał stopionego masła na drwa nalać”
(…)
Kuchciki sypią w ogień suche pęki łomu.
Inni na rożny sadzą ogromne pieczenie
Wołowe, sarnie, cąbry dzicze i jelenie”
[str. 491].

Już sam proces przygotowywania biesiady obezwładnia nas feerią smaków
i zapachów. Całe życie dworku skupia się przez dłuższą chwilę w kuchni, przy ogniu pachnącym roztopionym masłem. Tu ważą się losy pomyślności uczty, od zręczności kucharzy zależy czy owa uczta wsławi na wiek wieków dom Sopliców. Wojski posiłkując się wiedzą tajemną zaczerpniętą z Doskonałego Kucharza sam wszystkiego dogląda, dba o każdy drobiazg. Sam gości usadza za stołem, zabawia opowieściami, aż wreszcie głodny Podkomorzy domaga się jedzenia. Wchodzą więc służący niosąc potrawy: barszcz królewski, rosół z perłą i czerwonym złotym.
W sobie jedynie znanym celu dodawał Wojski takie „przyprawy” do rosołu, według staropolskich przepisów dodanie pereł nadawało potrawie właściwości lecznicze. Ale chyba nie to jest najważniejsze. Jak komentuje Izabela Jarosińska najistotniejsze jest tu zestawienie kolorystyczne – „właśnie te dwie zupy – biała i czerwona! – zawsze stać będą na narodowym stole” .
Kolejne potrawy zdają się płynąć, mieszają się w powietrzu ich aromaty, wirują kolorowe półmiski:
„(…) a któż je wypowie!
Kto zrozumie nie znane już za naszych czasów
Te półmiski kontuzów, arkasów, blemasów,
Z ingredyjencyjami pomuchl, figatelów,
Cybetów, piżm, dragantów, pinelów, brunelów;
Owe ryby! łososie suche, dunajeckie,
Wyżyny, kawijary weneckie, tureckie,
Szczuki główne i szczuki podgłówne, łokietne,
Flądry i karpie ćwiki, i karpie szlachetne!
W końcu sekret kucharski: ryba nie krojona,
U głowy przysmażona, we środku pieczona,
A mająca potrawkę z sosem u ogona”
[str. 528 - 529].

Bogactwo i przepych stołów zapierają dech w piersi. Uczestniczymy w uczcie rodem
z baśni – jest tu wszystko: „rzekłbyś ptasiego tylko niedostaje mleka” [str. 491]. Dlatego nie starajmy się odgadnąć, czym są te zagadkowe potrawy, którymi raczy nas Mickiewicz, bo czar pryśnie… Ileż więcej uroku ma taki arkas, gdy zupełnie nie wiemy, z czym mamy do czynienia? Ileż więcej smaków, ileż zapachów potrafi podpowiedzieć nam wyobraźnia! Pozostańmy w tej magicznej krainie aromatów, niech nasze kulinarne fantazje snują się swobodnie, one będą wystarczającym komentarzem do tej uczty zmysłów. Lecz jeśli ktoś czuje wewnętrzną potrzebę napisania książki kucharskiej o daniach spożywanych za stołem
w Soplicowie, odsyłam do opracowania Stanisława Pigonia w serii Biblioteki Narodowej. Obawiam się jednak, że takie lub podobne zbiory przepisów już powstały… A jeśli nie powstały, po co je tworzyć? Skoro w samym Soplicowie:

„Goście ani pytali nazwiska potrawy,
Ani ich zastanowił ów sekret ciekawy,
Wszystko prędko z żołnierskim jedli apetytem,
Kieliszki napełniając węgrzynem obfitym”
[str. 529].

Czy ważne, z jakich składników i proporcji składa się danie? Raczej nie… Liczy się jego zapach, smak i wygląd – bo przecież jemy także oczami. Te trzy czynniki decydują, czy coś zachwyci nasze podniebienia czy tez nie… A towarzystwo soplicowskie jest oczarowane ucztą, nie tylko jej stroną kulinarną, czy owym sławnym serwisem, ale przede wszystkim obecnością wojska polskiego. W serca wstępuje nadzieja na odzyskanie niepodległości,
a w nocy długo jeszcze brzmią wiwaty i toasty…
I ja tam z gośćmi byłam, miód i wino piłam, a com widziała i zasmakowała, w księgi umieściłam…



Mickiewiczowi zawsze smakowała dobra kuchnia. W latach studenckiego biedowania tęsknił za aromatem domowego jedzenia, a i w czasach kowieńskich chętnie wracał do matczynej kuchni, do wszystkich jej zaczarowanych smaków i zapachów… W Panu Tadeuszu kulinaria rekompensują w pewnym sensie to, czego brakowało poecie na co dzień lub czego nie mógł mieć będąc już na emigracji .
Słowacki zarzuca Mickiewiczowi „apoteozę wieprzowatości życia” , ale tak było dawniej i tak też jest w Soplicowie – jada się dużo i obficie. I nie chodzi jedynie
o zaspokojenie głodu, napełnienie żołądków. Wspólne posiłki posiadają szczególną moc terapeutyczną: leczą zbolałe dusze emigranckie. Jest to więc uczta nie tyle dla ciała, co dla ducha: pokrzepia, daje nadzieję, podtrzymuje tradycję i kulturę.
„O tem że dumać na paryskim bruku” [str. 595], o tych ucztach staropolskich, o tych kulinarnych ozdobach stołów litewskich, gdzie każdy zapach przywodzi na myśl dom rodzinny, bogactwo i obfitość jedzenia. O tym że dumać… bo przeminęły czasy beztroskiego biesiadowania, stoły uginające się pod ciężarem wyszukanego jedzenia zapadły się jakby pod ziemię. „Ulotniły się zapachy i smaki. Został gorzki chleb skrapiany łzami” .



Bibliografia:

 A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, oprac. St. Pigoń, Wrocław 1980, BN I 83.



 J. St. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI – XVIII, t. 2, Warszawa 1994.
 M. Frankowska, Czy chołodziec to nie chłodnik? [w:] „Gazeta Wyborcza” 1994,
nr 244.
 I. Jarosińska, Kuchnia polska i romantyczna, Kraków 1994.
 B. Jedynak, Obyczaje domu polskiego w czasach niewoli 1795 – 1918, Lublin 1996.
 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, wyd. trzecie przejrzane, oprac. R. Polak, Wrocław 1970, BN I 88.
 K. Kłosiński, Bigos, [w:] „Pieśni ogromnych dwanaście…”. Studia i szkice o Panu Tadeuszu, pod red. M. Piechoty, Katowice 2000.
 W. Kot, Pan Tadeusz. Prawda i legenda, Poznań 1999.
 E. Kowecka, W salonie i w kuchni: opowieść o kulturze materialnej pałaców
i dworów polskich w XIX wieku, Warszawa 1994.
 R. Ocieczek, „Zabytek drogi prawych zwyczajów” – o książce kucharskiej, którą czytywał Mickiewicz, [w:] „Pieśni ogromnych dwanaście…”. Studia i szkice
o Panu Tadeuszu, pod red. M. Piechoty, Katowice 2000.
 St. Pigoń, Wstęp [i przypisy], [w:] A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, Wrocław 1980,
BN I 83.
 W. Woroszylski, Chłodziniec z chrzanem. Co jadano w Soplicowie, co na Żoliborzu? [w:] „Rzeczpospolita” 1994, nr 199.
 W. Żarski, Kulinaria w Panu Tadeuszu, [w:] Studia o Mickiewiczu, pod red. Wł. Dynaka i J. Kolbuszowskiego, Wrocław 1992.
Wyświetleń: 1253


Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione.