Katalog Dorota Dąbrowska, Alicja Mróz-Konopka Język polski, Scenariusze Komedia Rybałtowska Nowa wg. tekstu z 1615 r.Inscenizacja - Komedia Rybałtowska Nowa wg tekstu z 1615 r(wszyscy trochę zbiedniali i głodni)Osoby: MAGISTER inaczej nauczyciel KANTOR DZWONNIK ALBERTYS KONFEDERAT GOSPODARZ GOSPODYNI DZIAD Z SIWĄ BRODĄ BABA Z WĘZEŁKIEM NA PLECACH DIABEŁ KONFERANSJER PROLOG KONFERANSJER Szlachetne, zacne osoby, Jakimkolwiek sposoby Wedle stanu i godności Mianuję wasze miłości, Ten orszak ma te zwyczaje: Naprzód służby swe oddaje, Potym chce wdzięcznemi słowy, Tylko prosić o wytrwanie. Mając o was to ufanie, Że z łaską słuchać raczycie Datkiem ich nie przebaczycie. KOMEDYI RYBAŁTOWSKIEJ TRAKTAT PIERWSZY MAGISTER (powstaje od stołu z papierami) Ba, Kantorze, kantorze, Pustki w naszej komorze. KANTOR Tak nasza niwa rodzi. Źle kiedy się nie chodzi, Do niewiast z biesagami Głód między rybałtami. MAGISTER Jużci to, iść jako iść, Ale do domu zaszczym przyjść. KANTOR W królewczyźnie, tam pusto, W szlacheckim jeszcze bardziej. MAGISTER Pódźwa w Imiono Boże To Bóg pomoże. DZWONNIK (wchodzi) Przecie się wczas wracajcie Nas nie zapominajcie, Przynieście i Albertowi, Co z głodu ledwie mówi. * * * MAGISTER I KANTOR U GOSPODYNI MAGISTER Waszmości pomaga Bóg, pani Gospodyni, Jak to się miewacie na tej jesieni? GOSPODYNI Witajcie panie Mistrzu pospołu pospołu Kantorem, Mamy się coraz gorzej, a wy do nas z worem?! KANTOR A, mila Gospodyni, czy niedobrze widzisz? To sakwa zaledwie a nie wór, ty szydzisz. GOSPODYNI Nie szydzę, odpuśćcie mi, komedianci Zabrali wszystko, com miała na stancji. MAGISTER I was też tu znaleźli? A czego tu chcieli? Wszak to szlachecka wioska, co nie wiedzieli? GOSPODYNI Diabeł czemu nie wiem, wszak i we dworze byli. Urzędnikiem potrząśli i ryb nałowili. Ba, jeszcze im dwórka pierzu do nich dala Bo ich nieboga z dworu pozbywała. MAGISTER Gdzież macie gospodarza, czy młóci w stodole? Czy może naprawi co przy kole? GOSPODYNI Już w stodole jak wymiótł. I bydła w oborze nie znajdziesz, Wszystko żołnierzowi oddane. (wchodzi gospodarz, wita się z Magistrem i Kantorem, trzyma nadal cepy, czasami nieopatrznie poszturchując przybyszów) * * * KANTOR Witajcie Gospodarzu, co tam wiele słychać? MAGISTER A, panie Gospodarzu, daj ci Bóg dzień dobry. Jako sługom nauki okaż się być szczodrym. GOSPODARZ Bóg wam zapłać Mistrzu, weźmiecie niemało- Nie tak wiele jak przed laty co się dawało. Ale teraz gdzie się nie obrócisz, rozpadło się w kąski. Obrócili domostwo do góry nogami, zjedli wszystkie gąski. Zjedli niemal wszystko: owce, woły, kaczki Zmarniały nawet pola w drobne maczki. Bodaj się z Moskwy nigdy nie wrócili, Niźli nas wszystkich w niwecz obrócili. MAGISTER No, nie trzeba rozpaczać kiejżeście ich przepędzili. GOSPODARZ Mistrzu, ale oni we wsi ze trzy razy byli. KONFERANSJER Dziwne jakieś lata, Albo koniec świata, Albo już bieg słońca, Ustanie do końca. Choć nam pola rodzą, Wisłą statki schodzą, Dobytki są w stadzie, I złoto w pokładzie, Choć to nie powoli, Bardzo nas to boli. Brat własny nam szkodzi, Do zguby przywodzi. Przybądź wdzięczny Febie, W prędkolotnym niebie, Użycz nam pogody, By wyrównać szkody. CZĘŚĆ DRUGA KANTOR Zda mi się Gospodarzu, że po twoim łanie Jedzie jakiś żołnierz w żółtym szarafanie. Czekan w garści, szablisko u pasa. A chyba ich więcej jedzie tam, od lasa. GOSPODARZ (spogląda przez okno) Przysięgam ci, oni jadą jeszcze po jedzenie, A my przecież wszyscy w biedzie. Co czynić będziemy? A może zawołać Dzwonnika, To się ich pozbędziemy. MAGISTER Nie bój się Gospodarzu, jest nas czterech w szkole. Możemy swoją rotą wyruszyć na pole. Sam Dzwonnik, co rozumiesz, taki jest chłop tęgi. Że kiedy ujmie w rękę nawet ciężki księgi, To na pulpit je wrzuci, jakby nic nie dźwigał. Drugi by się już dawno od takiej pracy wymigał. Także i Albertus, serdeczny chłop prawie, Ten wiele dokazywał w ostatniej wyprawie. Wnet obaj wojska pobiją I sławą nas wielką okryją. GOSPODARZ Lepiej Mistrzu może naradę zwołać. Może razem lepiej by było wojować. MAGISTER Kantor, idźcie i oręża w szkole nabierzcie. Ali się wszyscy bardzo pośpieszcie. Bo to prędkie żołnierstwo w oka mgnieniu skoczy. O! jeden mignął mi przez oczy. KONFEDERAT (stuka gwałtownie do drzwi) Chłopie, jesteś tam w domu? GOSPODARZ Co twa miłość raczy? KONFEDERAT Jest tam kto w chałupie? GOSPODARZ Są u mnie żacy, co ich ze szkoły nędza wygnała. Chcą, żeby im co do jedzenia Gospodyni dała. KONFEDERAT (już wszedł) Teraz ja tu rozkazuję, A Magister i Kantor niechaj stąd wędruje. DZWONNIK Do diabła z tym Konfederatem. Dmuchnąć mu siekanym bułatem, A to się założę, że za jednym ciosem, Jak nie łeb spadnie, to gęba z nosem. MAGISTER Słyszę pana Konfederata, iż to wszystko wasze Choć wy nie jesteście dla chłopa żadne krewne jego Chcecie zabrać, chcecie zabrać z obory wołu ostatniego! KONFEDERAT Nie wiem, czemu cię posłem na sejm nie obrano, Chyba o tobie wcale nic nie było wiadomo. Mógłbyś Rzeczpospolitą z biedy wyratować. Nie sprzeciwiaj się rycerzu, to nie twoja głowa. Nie potrzebna nam teraz bakałarz mowa. Jak my, co pożyczamy, bierzemy w dzierżawę?, Sejm tylko rozstrzygnie, czy zrobić nam sprawę. Dla tej Najjaśniejszej jedliśmy, co padło. Choć całkiem podejrzanie coś podawano. Czasem pies, albo kotka, żarliśmy, co dano. Jadł jeden i drugi udziec więźnia jak najlepszej sarny. I wzdychając biadał, że czas nastał marny. Schły kości od frasunku, krew na poły marła, Gwałtem wielkim przez mury śmierć się do nas darła. A teraz gęby tylko na nas rozdzieracie, Za dwadzieścia pięć złotych dużo chleba dacie. MAGISTER O mój panie źle się dzieje, Jeden ubogi chłopek z beczką piwa jadąc Przez konfederatów dogoniony tak został urządzony. Wnet ci go z wozu zdjęli, Za zdrowie towarzystwa wypili, I wolnym go puścili. KONFEDERAT I ty tego nie wkładaj na konfederaty. Mogło tam być hultajstwo, a nie nasze kamraty. MAGISTER W Wieliczce Konfederat jeden Kazał sobie piwa dać, nie chciał być o głodzie. Lecz gospodarz schował wszystko, bo się bojał szkody. Na to Konfederat kazał ze studni nabrać sobie wody. I garniec zaczerpnął. On wodę smakował, Gospodyni kazał piwo pić. Gospodyni nie szło, wnet się szybko spiła. A dusz konfederacka się tylko dziwiła. KONFEDERAT Wieliczance, coś wspomniał, niewiele się stało. Podpiwszy nieco, towarzystwo z nią pożartowało. KONFERANSJER Bodaj ten wiek zginął, Co z łupiestwa słynął Wielką niesfornością, uciskiem, srogością. Syn ojcu nie ufa, Stryj się synów boi. Brat jedynej matki, Bratu brał dostatki. Oto śmierć za pasem, Rozłączy cię z czasem, A twoje srogości Pójdą do niskości. CZĘŚĆ TRZECIA (na scenie dziad z babą) DZIAD Było to na Bukowinie jak naszych pobito Widziałem, kiedym pasał świnie. Kiedy szła wojna z Moskwą za króla Batorego?, Tak wiele nie brano i szło bez zelżywości Rycerstwo służyło mu z samej miłości. Pomnę ja wojnę i pod Starolubem: Jużem się był wtedy z babą związał ślubem. Oto z tą, która przed waszą miłością Stoi jako Belzebub zgrzybiała starością. Żebyście to ją widzieli w szesnastym lecie, Jakaż ona była ucieszna na tym marnym świecie. W tańcu skoczyć jak sarna, do roboty chora. Do północy przesiadała z chłopakami ze dwora. Wtedy wszystkie nacyje pomnażały pomyślność Naszego kraju. Teraz wszystko potracą. BABA Nie pójdą za to do raju. KONFEDERAT Jak to mówisz kaleko? Królestwo stracimy? Albo my się z narody teraz nie tracimy. Czyż nie jesteśmy gotowi odebrawszy swoje Porzucić wszelkie waśnie, niepokoje? A tymczasem umykaj, bo cię zaraz zdzielę. DZWONNIK Już dawno mówiłem, że go trącić trzeba. Prosto nawet w szyję, żeby nie jadł chleba. (Kantor ujmuje Konfederata z tyłu, Dzwonnik zabiera mu szablę, Magister przykłada mu pięść) MAGISTER Długo jeszcze tych fochów i opowiadań! KONFEDERAT Puśćcie mnie, bierzcie pieniądze. Tylko mi życie darujcie. MAGISTER No, Kantorze z Dzwonnikiem Spuścimy mu lanie. GOSPODARZ z cepami Połóżcie go, włoimy mu kijem, Niech się dowie, że żyje. GOSPODYNI (chce męża hamować) Na Boga mężusiu dajże pokój sobie! Żacy pójdą sobie do diabła Widzisz, jak go Dzwonnik kijem chce ochmalić, A nas potem mogą spalić. KANTOR Gospodarzu na stronę z tymi cepami. Raczej idź do stodoły,zabaw się snopami. A my z tym panem pogawędzim chwilę. KONFEDERAT Długo tak będziecie mną poniewierać. Czy chcecie mnie z moich szat obdzierać? DZWONNIK Nie do rzeczy mówisz, nie pragniemy nic twego. ALBERTUS (wkracza, żeby zwadzonych rozdzielić) Hamujcie się, panowie, dla Boga hamujcie! To człek bardzo zacny, tak więc go szanuj Żołnierz to niezwykły i wielce zasłużony. Niewiele takich ujrzysz pod berłem Korony. MAGISTER Na twe słowo, Albercie wszystko uczynimy. Że się znasz na żołnierzach, wiemy, nie wątpimy. ALBERTUS (do Konfederata) Waszmość mnie nie pamiętasz. Byłem kiedyś w stroju, w który mnie ubrał pleban do boju. Najpierw koń padł pode mną stary. Kopię miałem złamaną i miecz zardzewiały Dziwiło się ze mnie wojsko a nawet pułk cały. KONFEDERAT Widać teraz jednak, żeś dobry jest żołnierz, Albercie cnotliwy, źle zrobiłem, żem cię na pachołka nie wziął. W rycerski zabawach tyś kompan wyśmienity. Z twoimi kompanami byśmy zrobili tu porządek znamienity. Toż nie dla zysku bierzemy, Tylko za bój obfity. ALBERTUS Mój panie.Ciężki płacz ludzie wylewają, Gdy na postojach wojska ostani grosz zdzierają. Przekleństwami bluźnią i to w Imię Boże. Zanim powiedzą Konfederat idzie - Sto diabłów przeżegnają, by uchronić zboże. Gdzież ci rycerze Dawidowi, Co bez wody dla sławy się bili, Aby tylko królewskiej sławie dogodzili, A duchowieństwo patrzy na was przez palce I modli się za was, byście się poprawili. Byście od dóbr kościelnych wreszcie odstąpili. Wolę przy szkolnym diabła wyzierać, Niż ludziom z gęby chleb wydzierać. MAGISTER (do Albertusa) Jak już do zgody, to tam czeka szkoła. ALBERTUS Najpierw podajcie ręce do zgody. (ściskają się wzajemnie Konfederat wychodzi) * * * GOSPODARZ Bóg zapłać Magister, żeś tu był w tej chwili. Zażyłbym pewnie niezłej krotochwili. Cały wór kaszy skryłem przed nim w lochu. MAGISTER Już się nie masz bać czego. A jeśli kto przyjechałby drugi Daj znać, nie pożałujem przysługi. GOSPODARZ (rozdaje węzełki z jedzeniem) Idźcie z Panem Bogiem. A i tobie Babo, Dziadku Dam ja cosik na ostatku. GOSPODYNI Masz Dziadku, choć jedną bułkę, A tobie Babko kawałek chleba. Ale nie wiesz, czego mi tu trzeba. BABA A już nawet zgadnę, trzeba pożegnania I domu całego ziołem okadzenia. Mam ja wszystko ze sobą, tylko ognia skrzeszę, Zaraz wszystkich zapachem ucieszę. (zapala wonne kadzidła wychodząc mówi) Amen dico Pieprz i łyko Ichty pichty Przez te kruchty Isy pisy Diabeł łysy. DIABEŁ (wchodzi w kadzidlany dym) Czyż mnie wołasz? O szpetnico czarownico! BABA By w tym gmachu nigdy strachu Ni widziano ni słyszano Koper warem Kotem płotem. DIABEŁ Belzebubie W tym kozubie Sprośnym chodzisz Ludziom szkodzisz! BABA Niech pankowie Konradowie Z duszką swoją tu nie stoją. DIABEŁ (chce wygonić Babę) Idźże starko Wielka łgarko Z tego domu! Idź do piekła Boś ty wściekła! (znikają, wchodzi Konferansjer) KONFERANSJER Co rok gorzej w te lata się dzieje. A polepszenia nie widać. Wszyscy po tyrańsku zażywają świata. I jak tu żyć w tym wieku Nic tu po człowieku! (wychodzi)
Opracowanie: Alicja Mróz-Konopka, Dorota Dąbrowska Wyświetleń: 1756
Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione. |